hipokryta, hipochondyk, hipopotam

blog Mihała to miejsce zwykłe

miejsc zwykłych jest dużo

sobota, 4 lutego 2012

życie jak w Madrycie


9 września 2010 wyleciałem na Erasmusa do Madrytu. Wylądowałem na lotnisku Barajas, odebrał mnie polski znajomy znajomych, który w Hiszpanii mieszkał już od ponad 4 lat, a u którego miałem zatrzymać się przez pierwsze dwa tygodnie. Zostawiłem bagaże w domu, przebrałem się i jeszcze tego samego, bardzo ciepłego, wieczoru byłem już w centrum na Madrid Street Fashion Week czy jakoś tak. Szaleństwo. Moja pierwsza przygoda z Hiszpanią rozpoczęła się trochę wcześniej... O tym, że na Erasmusa wyjadę wiedziałem już w marcu. Było wiele załatwiania papierów, szukanie mieszkania (z czym miałem bardzo dużo szczęścia), kombinowanie kasy, kursy językowe (by z poziomu A2 dojść w 2 miesiące do B2), pożegnania, bilety, plany, zakupy, pakowanie i setki innych drobiazgów, które napędzały mi życie przez kilka ładnych miesięcy. Już na miejscu zorientowałem się, że Madryt to miasto niesamowite. Wielkie, multikulturowe, nowoczesne, a jednocześnie stare i klimatyczne. Miasto agresywne w swojej ofercie rozrywkowo-kulturalnej, a jednocześnie otwarte i tolerancyjne. Wszystko jest w Madrycie, a już na pewno dużo więcej niż w Warszawie. Wszystkim odwiedzającym mnie osobom stolica Hiszpanii bardzo się podobała, ale ja wracałem do Polski bardzo Madrytem zmęczony i z nastawieniem, że przyjechać to ja tu jeszcze mogę, ale na maksymalnie tygodniowe wakacje.

Szybko zorientowałem się, że Erasmus to nie jest sprawa łatwa. Na uniwersytecie, na którym praktycznie nie było innych Polaków, studenci Erasmusowi byli traktowani bez żadnych ulg i zdawali identyczne egzaminy jak Hiszpanie, a 100% zajęć prowadzonych było tylko i wyłącznie po hiszpańsku (kastylijsku). Wszyscy inni zagraniczni studenci byli ode mnie o średnio 3-4 lata młodsi, a do Madrytu przyjechali na cały rok akademicki. Skutkowało to tym, że chcieli cały czas pić (najlepiej na placach lub pod mostami) oraz, że nie chcieli jeździć i zwiedzać, bo mieli czas do czerwca/lipca i mogli zrobić to, gdy będzie cieplej. Ja do Polski wracałem już w lutym, więc z objechaniem całej Hiszpanii, części Portugalii, Włoch i Maroka spieszyłem się bardzo. Łącznie przez te około 5 miesięcy więcej weekendów spędziłem poza Madrytem niż w samym Madrycie. Dwie największe zalety mojego Erasmusa to na pewno znaczący postęp w znajomości hiszpańskiego (już pierwszego dnia nauczyłem się przeklinać) oraz wycieczki właśnie (przez całego Erasmusa leciałem samolotem 16 razy). Do minusów zaliczyłbym negatywne skutki finansowe odczuwane do dziś, różne komplikacje, które spowodowały, że musiałem rzucić socjologię, depresję poerasmusową i nienapisanie pracy magisterskiej oraz poczucie, że wcale w 100% nie wykorzystałem możliwości, jakie stały przede mną dzięki spędzeniu w Hiszpanii 5 miesięcy na koszt Unii Europejskiej.

Za jedno ze swoich największych osiągnięć w życiu uważam zdanie ustanego egzamin po hiszpańsku z przedmiotu „Historia konstytucjonalizmu”. Przez ok. 40 minut dwuosobowa komisja w obecności trzech innych studentów maglowała mnie z różnic między trzema nurtami podejść do źródeł modelu konstytucyjnego. Tak się stresowałem, że aż mnie wszystkie palce piekły. Wybroniłem się na polskie 3+, ale wiedziałem, że był to mój najtrudniejszy egzamin w życiu.

Do Polski wróciłem 13 lutego 2011. Było bardzo zimno. Tak o ok. 30 stopni mniej niż w Madrycie.


w godle Madrytu (podobnie jak np. Berlina czy Przemyśla) znajduje się miś

1 komentarz:

  1. mógłbyś napisać więcej o wyjeździe? jak się nauczyłeś języka? Zamierzam wyjechać na Erasmusa do Madrytu, dlatego mnie interesuje wszystko co z tym związane. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń