Są dwa główne powody, dlaczego
blo miało długą przerwę w ukazywaniu się. Pierwszy z nich jest czysto
logistyczny, drugi zdecydowanie bardziej powiązany z funkcją, jaką blo w moim
życiu wypełnia. Ale po kolei. Z końcem wakacji, które od nie-wakacji różnią się
dla mnie brakiem zajęć na socjologii, zaczęła się wielka gonitwa. Mój kalendarz
jest wypełniony do granic możliwości. Niby mam o jedne zajęcia w tygodniu na
studiach mniej w porównaniu z poprzednim semestrem, ale za to doszła mi
siłownia, hiszpański, angielski, włoski. I wszystko pięknie – odczuwam
zmęczenie, bo to oczywiste,
ale zdecydowanie częściej jest to miłe zmęczenie, jakie towarzyszy uczuciu, że
zrobiło się coś fajnego, że to zaowocuje lub zmęczenie posportowe, które
uzależnia. Największe plusy tego stanu rzeczy: brak nudy, brak czasu na
autorefleksję, poczucie rozwoju. Największe minusy: taki tryb życia sporo
kosztuje – i to pieniędzy, bo majątek wydaję na dojazdy, na jedzenie w biegu
(przede wszystkim kawę), na naukę i sporty; ale też i zdrowia – całe to
gonienie widać na mojej twarzy, która zdradza mnie potwornie w kwestii tego,
jak bardzo jestem momentami wycieńczony; drugi największy minus to fakt, że
niestety wszystko co mam zaplanowane w dość łatwy sposób może runąć – bo trzeba
zostać dłużej pracy i stracić zajęcia, bo pociąg nie dojedzie, bo mi ucieknie
autobus, bo zajęcia przeciągną się 5 minut – naprawdę wszystko jest dopięte co
do minuty, a faworyzowanie jednej z aktywności, zabiera kawałek innej. Dużo utrudnia
kilmat i pogoda – już nie tak łatwo wstać o 5:30 na basen, powroty dzień w
dzień po ciemku do domu sprawiają, że człowiek zasypia w autobusie, w pociągach
sauna 40 stopni, bo już grzeją kaloryfery bez regulacji, do tego mgły, deszcz,
zaraz śniegi i niedźwiedzie polarne.
Gdzieś tu już raz pisałem, że blo
przede wszystkim powstaje dla mnie. To taki mój sposób na porządkowanie myśli,
kojenie emocji, wyrażanie tego, co mam do przekazania światu, a najczęściej jest to
metoda, by raz i porządnie powiedzieć, co sądzę na dany temat i po prostu do
tego nie wracać. Zdecydowanie bardziej to wszystko jest mi potrzebne, gdy wszystko
jest nie tak, a ogólny bilans codzienności wychodzi ujemny. Stąd dużo częściej
blo pokazywało się, gdy nie miałem pracy, pieniędzy, siedziałem w domu, nic nie
robiłem i narzekałem, że życie mnie nie kocha oraz, że zgniję marnie. Też nie
jest tak, że marudzenie zniknęło – mam wręcz wrażenie, że marudzę dokładnie
tyle samo, co zawsze. Jedyne co się zmieniło to stosunek między marudzeniem, a
czasem, gdy z wielkim uśmiechem czy zaangażowaniem biorę się za milion rzeczy
jednocześnie. Dodatkowo, wypowiedziałem się już na większość tematów, które
mnie interesują, albo chociaż jeżeli nie interesują, to dotykają. Zostają naturalnie
recenzje filmowe, które pewnie będą się pojawiać, o ile znajdę jakiś czas na
kino (wkrótce idę na nocny maraton Thora), poza tym mam kilka zebranych i
spisanych pomysłów, które zrodziły się przez te dwa miesiące przerwy.
Niedzielne okołopołudnia wydają
się całkiem sensownym i wykonalnym terminem na pisanie nowego blo. Choć ostatni
wpis udało mi się napisać ukradkiem w pracy, ale cicho!
A jest jeszcze jedno wielkie „ale”
ostatnich tygodni. Moje życie randkowe, towarzyskie, społeczne zostało bardzo
mocno okrojone. To i dobrze, i źle. Mogę się skupić na sobie i swoich celach, a
przy dużej motywacji po obu stronach do spotkania zawsze dojść może, nawet w
środku nocy.