hipokryta, hipochondyk, hipopotam

blog Mihała to miejsce zwykłe

miejsc zwykłych jest dużo

czwartek, 23 sierpnia 2012

wyprawa na Madagaskar


Zostałem zaproszony na „Madagaskar”. Ze względu na brak sponsorów tylko do kina. Na już trzecią i długo oczekiwaną część bajki o uciekinierach z NYC zoo poszedłem tak jak lubię: nie w weekend, rano, z miłym towarzystwem i bez jedzenia. Tak jak można się było spodziewać, w mokotowskim multipleksie było sporo dzieci i rodziców z dziećmi, które hałasowały, krzyczały, śmiały się trzy razy częściej niż my, jadły dosłownie wszystko oraz wychodziły do łazienki w trakcie seansu. Idąc do kina na film tego gatunku większość spodziewa się dokładnie tego samego: śmiesznych sytuacji, dobrego dubbingu, banalnej, ale rozrywkowej fabuły oraz wpadającej w ucho ścieżki dźwiękowej. Mimo oczywistego faktu, że każda następna część po pierwszej jest gorsza, „Madagaskar 3” spełnia stawiane przed nim zadania: bawi, zajmuje dzieci, cieszy najmłodszych, rozśmiesza dorosłych, przedłuża żywotność całego towarzyszącego mu marketingu oraz zwyczajnie poprawia humor.

Zabawne jest to, że z tytułowym Madagaskarem „Madagaskar” nie ma już prawie nic wspólnego. Główna czwórka z Kenii trafia do Europy, robi burdel w Monte Carlo, ucieka do Francji, występuje w Rzymie i Londynie, by ostatecznie wrócić do Nowego Jorku i pięknie zamknąć trylogię. Mamy nowe zwierzęta, które nie powalają, mamy zwierzęta, które są zwierzętami zwierząt i z niezrozumiałych dla mnie powodów nie mówią – niedźwiedzica Sonia (zupełnie jak mój niedawno zmarły pies z dzieciństwa), nie mamy za to za wiele pingwinów, które mi osobiście bardziej podobają się niż Król Julian i jego mała świta. Motywem przewodnim jest cyrk i jakoś tak to wywołało u mnie pytanie: czy cyrk jest jeszcze popularny? Chodzi się do cyrku jeszcze? Sam nie byłem od 15 lat chyba w wielkim namiocie, a z tego co pamiętam, nigdy nie widziałem dobrego show. Godnym podkreślenia jest występ zwierząt w połączeniu z piosenką „Firework” Katy Perry. Taka wielka animowana wizualizacja w połączeniu z pięknym, optymistycznym ładunkiem, który niesie ten dobry utwór, naprawdę robią wrażenie i kilka razy wracałem do tego fragmentu na jutubie.

Mam nadzieję, że zamiast Madagaskaru 4 doczekamy się filmowej wersji Pingwinów z Madagaskaru, które w sumie od początku były moimi faworytami.

I jak zawsze oglądając w kinie bajkę, miałem okazję zobaczyć przed nią zapowiedzi pięciu innych animowanych historii, z czego dwie zapowiadają się bardzo korzystnie: „Strażnicy Marzeń” i „Paranorman”.

czwartek, 9 sierpnia 2012

powroty, upadki i powstania Batmana



Batman nigdy nie był bohaterem, którego jakoś specjalnie lubiłem. W dzieciństwie oglądając w telewizji teraz już stare wersje filmowe, miałem cały czas poczucie, że są za ciemne, nic nie widać, przez co miałem problemy ze zrozumieniem fabuły, a do tego jeszcze uzasadniałem to słabością twórców, którzy w ciemności obrazu chcieli ukryć niedociągnięcia filmu lub niemożności techniczne. Nie wiedziałem wtedy jeszcze, że te filmy takie są specjalnie. Bo Batman to bohater pozytywny, ale mroczny. I „mroczny” można traktować tu jako słowo klucz, a wręcz synonim „Batmana”, bo przecież nowe wersje filmu właśnie „mroczny” mają w tytułach. Drugie słowo klucz to „rycerz”, bo Batman to rycerz Gotham City. Nie jest nadprzyrodzony, a ludzki i śmiertelny, ma swoje lęki, kieruje się honorem, broni niewinnych, nie zgadza się na anarchię, jest megawaleczny, czuwa, by zło nie przeważyło równowagi na swoją korzyść, nie czeka na zyski, a do tego ma tysiące gadżetów, których nie ma nikt inny i miliony dolarów.

Na ostatnią(?) odsłonę Mrocznego Rycerza wybrałem się z przyjaciółmi w czwartek późnym wieczorem. I teraz już wiem, że nie jest to dobry termin na trzygodzinny film. Zmęczenie dało w kość i utrudniło odbiór. Za dużo dobrego też na temat tego filmu wcześniej widziałem, czytałem, słyszałem, a gdy zetknąłem się z recenzją, w której autor napisał, że na nowym Batmanie popłakał się dwa razy – raz ze smutku, a raz z czystej młodzieńczej fanowskiej fascynacji komiksem i światem superboahterów – pomyślałem, że to musi być dzieło wybitne. Nowy obraz Nolana podobał mi się, ma mnóstwo mocnych stron, natomiast mnie nie powalił, już chyba druga część zrobiła na mnie większe wrażenie. Naprawdę rozumiem, że można było się zmęczyć i/lub znudzić na tym filmie. Trzy godziny z reklamami to dużo, nawet dla zapaleńców. Mój przyjaciel wyszedł z kina zniesmaczony i rozczarowany, co przy nieznajomości poprzednich części, czwartkowym terminie i długości filmu, który jakoś specjalnie akcją napchany nie jest, byłem w stanie całkowicie zaakceptować. Aby dobrze zrozumieć część trzecią, trzeba zobaczyć pierwszą i dobrze jest dla ciągłości zobaczyć też drugą. Do tego jakaś podstawowa znajomość losów Bruce’a Wayne’a również ułatwia docenienia tego obrazu.

Wielu zarzucało kiepskość postaci granej przez Anne Hathaway, a mnie się ona bardzo podobała. Była rozluźniaczem napięcia, odrobiną humoru, oczywiście wątkiem miłosnym, no i te kopnięcia w szpilkach!

Mam nadzieję, że czwartej części nie będzie. Trylogia to sprawdzona formuła i tej wersji Nolan powinien się trzymać. Fabuła zamyka się w ładną całość, jednak zostawiona na końcu furtka może zaowocować nową opowieścią o losach nowej postaci.