hipokryta, hipochondyk, hipopotam

blog Mihała to miejsce zwykłe

miejsc zwykłych jest dużo

niedziela, 26 lutego 2012

I know where Brokeback Mountain is - volume II and the Oscar goes to...


Na „Brokeback Mountain” w kinie byłem dwa razy. Podobna historia z obejrzeniem filmu więcej niż raz na wielkim ekranie zdarzyła mi się jeszcze dwa lub trzy razy w życiu. O ile nie jestem przekonany, że dzieło Anga Lee jest dziełem wybitnym, o tyle na pewno było w moim życiu filmem i momentem ważnym. W Polsce w kinach wyświetlany był w lutym i marcu 2005, dokładnie wtedy, gdy kończyłem 18 lat. Pierwszy raz do kina poszedłem sam – swego czasu bardzo lubiłem oglądać filmy bez towarzystwa. Najlepiej w dzień powszedni rano, gdy w kinie jest jak najmniej osób jedzących naciosy (które śmierdzą gorzej niż popcorn). Na 18. urodziny sam w prezencie kupiłem sobie ścieżkę dźwiękową z filmu, która jest bardzo wybitna, a potem w kwietniu odwiedziłem największe kino w Szczecinie z moją jeden-dzień-starszą przyjaciółką i jej mamą, by ponownie obejrzeć „Tajemnicę”. Przeczytałem opowiadanie Annie Proulx (oraz kilka innych jej książek), scenariusz do filmu, zdobyłem plakat i śmiało mogę przyznać, że zostałem fanem obrazu, w którym przecież grał mój ulubiony już wcześniej aktor – Jake Gyllenhaal. O tym że Oscara dla najlepszego filmu nie dostanie wiedziałem przed ceremonią. Po obejrzeniu nominowanej piątki oczywistym wydawało mi się, że „Crash” jest filmem lepszym. Swoją drogą wiecie, że producent „Crasha” Paul Haggis jest też twórcą „Strażnika Teksasu”? Jednak za role, za muzykę, za ujęcia pełne owiec, za opowiedzianą historię i za dramat ukazanych w filmie kobiet „Brokeback Mountain” ma zapewnione miejsce wśród najlepszych filmów, jakie widziałem.

W niedzielę, albo jak kto woli w poniedziałek, po raz 84. rozdane zostały Oscary. Pierwszy raz od kilku lat nie obejrzałem wszystkich filmów nominowanych w kategorii najlepszy obraz roku przed wręczeniem nagród. Głównie z przyczyn finansowych, choć w sumie mogłem się postarać i zobaczyć te 10 filmów online lub po nielegalnym ściągnięciu. Tylko że w większości przypadków to nie to samo. A jakość i efekt kina często mają decydujące znaczenie w ocenie dzieła. Trudno mi się odnieść do wyników oscarowej gonitwy. „Artysty” nie widziałem i jakoś nie palę się do tego. Jedyne co mogę ocenić to filmy „Iron Lady” i „The Help”. Pierwszy rozczarował mnie bardziej, drugi prawie wcale. Oscar dla Streep to kolejny dowód, że Akademia lubi kobiece role, w których trzeba się zbrzydzić i poświęcić. Moim zdaniem, przy całym szacunku dla Meryl, lepiej tego Oscara byłoby dać Davis lub Williams. Tak z powodów docenienia większego grona. Meryl Oscary miała już dwa i kilkanaście nominacji. Viola i Michelle mogły odmienić swoje kariery. Tak czy inaczej wybór nie był oczywisty i do ostatniego momentu byłem przekonany, że Streep nagrody jednak nie dostanie.

Szkoda, że ceremonii nie można już obejrzeć normalnie w polskiej telewizji. Niby wszyscy się cieszą, że Polacy mają swoją reprezentację wśród nominowanych, ale samej gali to już TVP od kilku lat nie pokazuje. I pamiętam, że zaraz po tym jak stwierdzono, że się to TVP nie opłaca, Oscara dostał Jan A. P. Kaczmarek za muzykę do „Finding Neverland” i pewnie było mu smutno, że Polacy go nie widzą w takim momencie.

I chyba nie ma ceremonii oscarowej, której fragmentów bym nie widziałem i się nie rozpłakał. Po prostu nie umiem się powstrzymać. Nic mnie tak nie wzrusza jak szczera mowa ze statuetką w ręku i łzami w oczach.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz