hipokryta, hipochondyk, hipopotam

blog Mihała to miejsce zwykłe

miejsc zwykłych jest dużo

środa, 22 lutego 2012

wielki mały post


Każdego roku tłusty czwartek sygnalizuje, że zaczyna się ostatni weekend karnawału (chociaż niektórzy twierdzą, że weekend zaczyna się we wtorek). Co roku innego dnia, ale zawsze w pierwszą środę po pączkowym czwartku wypada środa popielcowa i zaczyna się 40 dniowy Wielki Post – czas oczekiwania na Święto Zmartwychwstania Pańskiego. Moje podejście do poszczenie w ogóle na przestrzeni lat bardzo się zmieniło. Gdy byłem młodszy, ale na tyle „dorosły”, by rozumieć sens tych dni, tworzyłem postanowienia, zaprzestawałem spełniania swoich zachcianek, uczestnictwa w imprezach, picia alkoholu itp. Odkąd mieszkam w Warszawie, moje wybory zdecydowanie zwiodły mnie ze ścieżki poprawnego katolika. Próbując postawić się na w miarę możliwości neutralnej pozycji, wydaje mi się, że okresy postu w kościele rzymskokatolickim powinny zostać poddane dyskusji. Wiele myśli się (wciąż mniej rozmawia czy przedsięwzia) o reformach w kościele. Abstrahując na razie od kapłaństwa kobiet, seksu przed małżeństwem i zniesienia celibatu, to właśnie spojrzenie na poszczenie według mnie wymaga przedefiniowania. By być atrakcyjnym dla człowieka XXI wieku kościół musi się zmieniać. Kilka lat temu ewoluowało podejście do niejedzenia mięsa w piątki, a ciężar tej reguły przesunął się od zasady katolicyzmu bardziej w stronę tradycji. Czy nie warto zmienić trochę podejście do Wielkiego Postu i zmniejszyć nacisk na jego obowiązkowość?

Zostałem wychowany w wierze rzymskokatolickiej. Udzielono mi Chrztu, Komunii Świętej i Bierzmowania. Kilka lat byłem tzw. praktykującym katolikiem, do końca liceum chodziłem na lekcje religii, na coniedzielną Mszę, do spowiedzi. Bywały również okresy, gdy do kościoła na Mszę chodziłem codziennie, przed szkołą na 7:00 rano i tak przez większość klasy maturalnej. Szczerze okres bycia blisko Wspólnoty wspominam jako dobry czas, kiedy to czułem się dość szczęśliwy. Wszystko zaczęło nie działać, gdy skończyłem 19 lat, zdałem maturę, zacząłem pracować i planować przeprowadzkę do stolicy. Odkąd mieszkam w stolicy na Mszy byłem 2 razy, raz w Katedrze w pierwszą niedzielę mieszkania tutaj we wrześniu 2006, drugi raz na Chrzcie syna koleżanki w sierpniu 2011. Nie za bardzo umiem wytłumaczyć taką zmianę. To trochę jakbym wygasił w sobie potrzeby religijne. Obecnie uznaję siebie za osobę bez wiary. Nie jestem ateistą, bo de facto wiem, że Bóg istnieje. Nie jestem też agnostykiem, bo kwestia istnienia Boga nie jest dla mnie kwestią otwartą. Po prostu religia czy jej brak nie stanowi dla mnie w tym momencie znaczącej sprawy. A skoro kościół katolicki ma problem z homoseksualizmem, a raczej z zachowaniami homoseksualnymi, to nawet przy moich najszczerszych chęciach i głębokiej wierze w Boga, nie dogadamy się.

Nigdy nie szukałem też innych rozwiązań. Wiem, że są wyznania, związki, kościoły, sekty czy instytucje, które nawet udzielają błogosławieństw relacjom homoseksualnym. Zwyczajnie nie mam potrzeby absolutu nad sobą.

Z racji swojej katolickiej przeszłości i przekonania, że Jezus był postacią historyczną, a Bóg istnieje, mam szacunek do swoich znajomych, którzy wyznają w życiu ideały chrześcijańskie w praktyce, łącznie z celebrowaniem postu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz