hipokryta, hipochondyk, hipopotam

blog Mihała to miejsce zwykłe

miejsc zwykłych jest dużo

sobota, 25 lutego 2012

protezka groteska


W czwartek załatwiałem zaświadczenie lekarskie umożliwiające zatrudnienie na umowę o pracę. Pracodawca wysłał mi skierowanie mailem, załatwił terminy i opłacił badania w dość drogiej, prywatnej klinice, w której wszystko było sterylnie czyste, białe, skórzane lub szklane. Nigdy wcześniej takich badań nie robiłem, a moje wyobrażenie o nich było takie, że to krótka formalność. Nic bardziej mylnego. Rano wizyta u okulisty, na której szybko potwierdziło się, że mam idealny wzrok, po 3,5 h kontrola u laryngologa, który z małym „ale” pozytywnie ocenił mój słuch, a na koniec najważniejsze – lekarz medycyny pracy. Do tego jakieś uzupełnianie formularzy, wywiady rodzinne, przebyte choroby, problemy, bóle, schorzenia, dotychczasowe wykształcenie i doświadczenie zawodowe. Trochę nie byłem na to przygotowany i miałem problem, by np. podać kod pocztowy firmy, która mnie właśnie zatrudnia lub typ raka, na który zmarł mój dziadek. Najgorsza jednak okazała się wizyta „podsumowująca”. Trwała ponad 40 minut, była pełna emocji, historii, rysowania rysunków i skończyła się tym, że wyszedłem zapłakany ze zgodą do pracy „tylko” na rok – w sensie za rok mam powtórzyć całą serię badań, podczas gdy w standardzie takie zaświadczenie do tego typu pracy, którą będę wykonywał, dostaje się na lat 4. Lekarz w ogóle nie chciał mi wystawić takiego papieru. Zgodnie z Kodeksem Pracy, jako osoba z umiarkowanym stopniem niepełnosprawności mam prawo do 35 godzinnego tygodnia pracy, tj. dziennie 7, a nie 8 godzin. Jednak jeżeli ja oraz lekarz jednocześnie wydamy zgodę, mogę pracować 8 godzin dziennie i 40 tygodniowo. Jeszcze na rozmowie kwalifikacyjnej spytany zostałem, jak (ile) będę chciał pracować. Stwierdziłem, że nie chcę zaczynać w nowym miejscu od grymaszenia, więc zdecydowałem się na pełny wymiar pracy. Tu powstało nieporozumienie.

Na skierowaniu do lekarza pracodawca umieścił prośbę o wydanie opinii i zgody na wydłużenie mi czasu pracy do 12 godzin na dobę  oraz na nadgodziny. Okazało się, że ja źle zrozumiałem czy też nie zostało to do końca dopowiedziane wprost w procesie rekrutacji, że w systemie pracy mojego nowego działu, mogą zdarzać się zmiany 12 godzinne, choć w praktyce te wydłużone to najczęściej zmiany 10 godzinne. Po zapoznaniu się z moim orzeczeniem, dokumentacją ortopedyczną oraz obejrzeniem moich pleców, medyk stwierdził, że taka forma pracy to zabójstwo dla mojego kręgosłupa. Zaczął mnie moralizować i straszyć tym, że za 3 lata przestanę chodzić. Że mam zacząć wykonywać dziesiątki ćwiczeń na plecy, zwracać uwagę jak siedzę przy biurku, jak najczęściej wstawać, a najlepiej to znaleźć sobie pracę jako kurier, by być ciągle w ruchu. I najważniejsze – powinienem zacząć nosić protezę ręki. Jestem tym przerażony i nie mam pojęcia, jak do tego podejść. Abstrahując, że mnie zwyczajnie na taką protezę nie stać (podobno koszt przy dofinansowaniu NFZ, którego ubezpieczenia wciąż nie mam, to 10000 PLN), to jeszcze nigdy nie chciałem i chyba nadal nie chcę jej nosić. Całe życie żyłem bez i nauczyłem się wszystkiego bez, wydaje mi się, że jej nie potrzebuję. Lekarz był innego zdania i niemal wymusił na mnie obietnicę zajęcia się sprawą, a zaświadczenie wydał dlatego, że popłakałem się i poprosiłem o nie na „swoje ryzyko”.

Muszę chyba zorganizować jakiś fundraising na rzecz mojej przyszłej ręki. Może powinienem sprzedać powierzchnię reklamową na niej? Przerasta mnie to w każdym sensie. Nawet nie znam nikogo, z kim mógłbym o tym porozmawiać, a kto protezę już nosi.

I wszystko obija się o pieniądze. Proteza, rehabilitacja, jakaś siłownia czy basen, nawet na zamontowanie durnego drążka do podciągania mnie nie stać. Może powinienem zacząć pisać listy z prośbą o sponsoring do wielkich korporacji?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz