hipokryta, hipochondyk, hipopotam

blog Mihała to miejsce zwykłe

miejsc zwykłych jest dużo

czwartek, 23 lutego 2012

Załatw Ubezpieczenie Sam, Nas Frajerze Zostaw czyli o ZUSie i NFZecie


Moje przygody z Narodowym Funduszem Zdrowia i Zakładem Ubezpieczeń Społecznych to się chyba nadają do Gazety Wyborczej. Jako dziecko i nastolatek byłem ubezpieczony przez mamę. Może mama nie zawsze pracowała, ale gdy rejestrowała się jako bezrobotna, wpisywała mnie i siostrę do książeczki wizyt jako osoby zgłoszone do ubezpieczenia. Chodziłem grzecznie do lekarza, gdy byłem chory, mam wszystkie szczepienia zgodnie z kalendarzem itp. Gdy skończyłem liceum i wyjechałem na studia, przekonany byłem, że wszystko z moim odmamowym ubezpieczeniem jest w porządku. W sierpniu 2010, a więc po czwartym roku studiów, okazało się, że nie jestem ubezpieczony. Mama o mnie zapomniała i to dosłownie. Przyznała mi się przez telefon, że odkąd wyjechałem, nie wpisuje mnie jako dziecka do ubezpieczenia (notabene wciąż uczącego się), bo myślała, że sam sobie to jakoś w Warszawie ogarniam. Przyznam jej, że jest sprytna. Na Erasmusa pojechałem nieubezpieczony i bez EKUZ, a na Uniwersytecie w Madrycie dałem ksero jakiejś karty plastikowej i podpisałem, że mam prywatną opiekę medyczną (co w części było prawdą, bo podpisałem umowę z PZU na opiekę w LuxMedzie). Na szczęście w Hiszpanii ani razu nie miałem potrzeby skorzystania z usług medycznych. Po powrocie do Polski, a dokładniej dopiero w czerwcu, postanowiłem sprawę załatwić i napisałem list do NFZ w Szczecinie z prośbą o radę i pomoc. Byłem zaskoczony, gdy z odpowiedzi dowiedziałem się, że ubezpieczenia nie mam od 2 października 2006 roku, tj. od dnia uzyskania statusu studenta… Ciekawi mnie tylko, że kilka razy na studiach zdarzało mi się korzystać z państwowej służby zdrowia, składałem nawet deklarację wyboru lekarza pierwszego kontaktu w przychodni studenckiej i nikt nigdy nie kazał mi za nic płacić. Chyba mają tam spory bałagan! I tak do dziś nie jestem ubezpieczony. Musiałbym płacić za karetkę, pobyt w szpitalu, płacę 100% za recepty, nie mogę iść do państwowego lekarza. Wydawałoby się, że wszystko od 1 marca, gdy zacznę pracować na umowę o pracę, odmieni się, jednak istnieje spora szansa, że będę musiał za te 5,5 roku bycia nieubezpieczonym zapłacić NFZ ryczałt, gdyż w tym czasie mogły powstać jakieś schorzenia, których leczenie od marca musiałbym sfinansować już NFZ. Cudownie.

Z ZUS historia jest równie absurdalna. Gdy miałem 19 lat za namową mamy koleżanki (i dzięki jej pomocy) złożyłem wniosek o rentę. Nie do końca rozumiałem zasady, ale pomyślałem, że to zawsze kilkaset złotych na życie w Warszawie więcej, a gdy trzeba samemu sobie wszystko finansować, warto się postarać. Lekarz orzecznik ZUS stwierdził jednak, że renta mi się nie należy, bo jak wynika z jego pisemnej opinii „mój stan rokuje poprawę”, czytaj: „ręka panu odrośnie”. Złożyłem odwołanie, ale termin wyznaczony został na okres, gdy nie mieszkałem już w Szczecinie i nie pojawiłem się na komisji. Trochę nie widziałem już sensu. Odkąd mam wydane orzeczenie o stopniu niepełnosprawności dostaję od miasta Szczecina zasiłek pielęgnacyjny - miesięcznie 153 zł. Otrzymywać je będę do końca życia (bo mam orzeczenie na stałe) i bez względu na wysokość przyszłych zarobków. Opłacam z tego co miesiąc abonament prywatnej opieki medycznej, tym samym trochę rekompensuję sobie brak ubezpieczenia państwowego. No i zawsze zostaje mi 34 zł na kawę i ciastko.

Ta cała trwająca już lata sytuacja obecnie mnie tylko śmieszy. I jeżeli zobaczycie jakiś wypadek z moim udziałem, nie dzwońcie po karetkę, bo ja na pewno nie będę miał z czego za nią zapłacić.

Wszelkie porady prawne i medyczne są więcej niż mile widziane!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz