hipokryta, hipochondyk, hipopotam

blog Mihała to miejsce zwykłe

miejsc zwykłych jest dużo

czwartek, 16 lutego 2012

ślubuję ci miłość, wierność i że Cię nie opuszczę aż do śmierci. albo i nie.


Wciąż nie mam skonkretyzowanego zdania na temat związków partnerskich (w Polsce). Do niedawna uważałem, że temat mnie w ogóle i nic a nic nie dotyczy. Mam nawet dość sporo sparowanych nieheteroseksualnych znajomych, którzy żyją już razem, mają mieszkania, kredyty, samochody, koty. Raz spytałem swojego sparowanego przyjaciela o jego zdanie na ten temat. Odpowiedział wtedy, że chciałby, że byłoby łatwiej, wygodniej, bezpieczniej. Spytany ponownie wczoraj, powiedział, że jak słyszy w pracy o problemach swoich heteroseksualnych znajomych ze ślubem, dziećmi, małżonkami, cieszy się, że jest gejem i nie musi się z tym wszystkim użerać. Znam tylko jedną parę, która żyje w zalegalizowanym związku (zgodnie z prawem niemieckim). U nich poza widoczną gołym okiem miłością, ważną rolę odegrały kwestie wizowo-formalne. Może jakimś rozwiązaniem byłoby totalnie uwolnienie zasad prawnych, na których zależy walczącym o związki nieheteroseksualistom. Skoro niejedna już korporacja pozwala wpisywać jako korzystającą np. z prywatnego ubezpieczenia osobę, która ma tą samą płeć i nie jest spokrewniona, to czy np. polskie prawo nie mogłoby pozwalać dziedziczyć każdemu po każdym, rozliczać podatków z kim się chce, byle była to jedna i stała osoba, odwiedzać w szpitalu i pytać o zdrowie (decydować o organach i odłączeniu aparatury podtrzymującej życie) każdej osobie, którą wcześniej podalibyśmy  NFZowi jako upoważnioną? Czy tu chodzi też o symboliczne zaznaczanie siebie, swojego związku i swojej miłości? Nigdy czegoś takiego nie czułem, nie umiem się do końca określić. 

Na pewno nie sądzę, by dobrym pomysłem było nazywanie jakkolwiek ukształtowanego prawnie związku między dwoma mężczyznami lub dwoma kobietami „małżeństwem”. Jakoś tak przywiązany jestem, pewnie za sprawą swojej socjalizacji, że „małżeństwo” to związek kobiety i mężczyzny. Zresztą związek dwóch mężczyzn/dwóch kobiet to nie to samo (i nigdy nie będzie to samo), co związek dwóch osób płci odmiennych. Bo czy musi być tym samym? Czemu miałoby być? Inną kwestią jest, że geje czy lesbijki mają prawo do małżeństwo, tylko niekoniecznie do takiego, na jakim im zależeć by mogło. Uważam, że gdy w przyszłości w prawie polskim zaistnieje instytucja przewidziana dla dwóch osób tej samej płci i będzie mieć identyczny status co małżeństwo, powinna nazywać się mimo wszystko inaczej. Chyba niedobrym rozwiązaniem w ogóle jest walka o prawa przez nieheteroseksualistów w imię tego, że przecież jesteśmy tacy sami jak Wy – heteroseksualiści. Nie jesteśmy i nigdy nie będziemy. Jesteśmy inni i to szanowanie tej inności powinniśmy oferować heteroseksualistą w zamian za szanowanie naszej. Również w kwestii związków. 

Partyjne pomysły tworzenia kilku projektów ustaw o związkach partnerskich to bardzo niezdrowa sytuacja. Nie dość że matematyka sejmowa mówi sama za siebie, to jeszcze dzieli się głosy zwolenników między różne inicjatywy. Z drugiej strony przykro jest, że Polska do tej pory nie uregulowała tej kwestii (większość państw UE, a także coraz więcej państw nieunijnych i teoretycznie mniej ucywilizowanych niż Polska, już to zrobiła). Jeszcze smutniejsze jest to, że UE nie zajęła się na szczeblu wyższym niż państwowy chociażby kwestią ważności jednych związków w innych państw. Polak, który wejdzie zgodnie z prawem niemieckim w związek np. z Niemcem w Niemczech, w świetle polskiego prawa i braku regulacji unijnej, jest stanu wolnego i może swobodnie wziąć ślub w Polsce, naturalnie z kobietą.

I jestem w stanie się przekonać do wspierania inicjatyw prowadzących do pojawienia się w polskim prawie legalnych rozwiązań kwestii związków osób tej samej płci ze względu na swoich sparowanych znajomych. Tylko że oni nie do końca wydają się kwestią zainteresowani, a już na pewno nie są waleczni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz