hipokryta, hipochondyk, hipopotam

blog Mihała to miejsce zwykłe

miejsc zwykłych jest dużo

niedziela, 18 marca 2012

dom - praca - dom


Przez kilka miesięcy niestudiowania i niepracowania bardzo rzadko musiałem być gdzieś o dokładnie określonej porze. Naturalnie miałem różne oficjalne i mniej oficjalne spotkania, ale nie było to nic tak sztywnego, jak stawianie się w pracy każdorazowo o tej samej godzinie. Dotarcie na 9:00 na warszawski Służewiec graniczy niemal z cudem. Mogę powiedzieć, że mam wiele szczęścia. Odległość między Szczęśliwicami a Marynarską jest naprawdę niewielka. Z połączeniem trochę już gorzej. Mimo bliskości nie mam żadnego połączenia bezpośredniego. Jednak przy założeniu, że mogę się dość wygodnie przesiąść, możliwości dojazdu nagle pojawia się kilkanaście. Od kombinacji dwa przystanki tramwajem + dwie stacje koleją po najdłuższą wersję – trzy autobusy.

Korzystając z tego, że jest już jasno i ciepło staram się jak największy kawałek drogi do pracy iść pieszo. Tak by przed ośmioma godzina za biurkiem poruszać trochę nogami i pooddychać z widokiem na słońce. Niestety rozkopana okolica pętli Służewiec nie sprzyja pieszym wycieczką, a wzmożony ruch samochodowy pozbawia powietrze czystości. W ostatecznym rozrachunku jednak nadal wolę z Sasanki na Taśmową przejść się pieszo, niż jak sardynka ściśnięty w poruszającym się żółwim tempem 189 czy 401. W praktyce jestem szybciej w siedzibie, niż osoby podjeżdżające ten jeden przystanek komunikacją miejską. Na poprawę humoru i zabicie monotonii codziennie staram się do pracy pojechać jakoś inaczej, raz 154, raz 504, innego dnia 188 lub 175, a mogę też 128/228 podjechać czy w ogóle 7, 9 i 15 do Hynka i dalej 401 i 189. Z powrotem nie ma już takiego problemu. Czymkolwiek do Sasanki, potem do Rakowca i na Dickensa. Chociaż częściej chyba jadę z pracy do centrum niż bezpośrednio do siebie. Ciekawe jak długo będzie mi się chciało tak z uśmiechem na ustach kombinować z dojazdami?

Szczytem szczytów było, gdy w piątek jechałem z Taśmowej na Tamkę 90 minut. Miałem ze sobą trzy ciężkie torby i na szczęście wracałem całą drogę z koleżanką ze szkoleń. Inaczej popełniłbym rytualne samobójstwo.

I wstaję za wcześnie. Zegar biologiczny budzi mnie o 7:15 (w soboty i niedziele też), z domu ruszam o 8:00, w pracy jestem 8:35, a zaczynam o 9:00. 0 17:00 kończę, o 17:07 mam 504 i prawie zawsze uda mi się je złapać. Do domu docieram 17:40. Albo i nie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz