hipokryta, hipochondyk, hipopotam

blog Mihała to miejsce zwykłe

miejsc zwykłych jest dużo

niedziela, 29 kwietnia 2012

okej


Ostatnio miałem problem z „ok”. Dostając w odpowiedzi na SMS, maila lub wiadomość fejsbukową zwrot w postaci gołego „ok”, czułem się zlany. Jestem z tych co to z reguły piszą z całą otoczką w postaci „hejka, co słuchać?, pozdrawiam, całuję, ściskam, pa, buziaki, Mihał, pocałuj mnie w dupę”. I gdy tak kilka razy na wielowątkowe wiadomości otrzymywałem od przyjaciół czyste „ok”, zwróciłem im uwagę. Wybuchła mała wojenka, która ostatecznie zakończyła się moją kapitulacją i przyznaniem, że otrzymanie potwierdzenia/zgody w postaci krótkiego „ok” jest jednak ok. A wszystko zaczęło się oczywiście od mojego współlokatora, który lubi używać „ok” w jego funkcji gaszącej. Czyli gdy ktoś się bardzo emocjonuje, denerwuje, uzewnętrznia, szczególnie gdy pisze, że coś bardzo mu nie odpowiada, dostaje od JP odpowiedź „ok”. Naturalnie odbiorca czuje się zlany i jeszcze bardziej gotuje swoje ja. I przyznać muszę, że JP jest mistrzem odpisywania w sposób, który grzecznie, acz konkretnie doprowadza do szału. 

Gdy tak kilka razy dostałem w odpowiedzi na różne sprawy właśnie „ok”, wzbudziło to mój niepokój. Czy to takie przytakiwanie na wszystkie moje propozycje czy może przytakiwanie przez zlanie, by mieć szybko z głowy. A zastanawiałem się, bo sam użyłem kilka razy „okeja” właśnie w jego wymownej, choć krótkiej wersji. Gdy nie wiem co odpisać, piszę „ok.”. Gdy dostaję niegramatyczną wiadomość na gayromeo lub taką nawet po polsku, ale od osoby, z którą rozwijać znajomości nie chcę – piszę „ok”. Pięknie to gasi. Gdy dostaję SMS z ważną dla nadawcy, ale niekoniecznie dla mnie, treścią, odpisuję „ok”. Gdy jestem na kogoś zły, a on się pieni, odpisuję „ok”. Nawet tak krótkie i oczywiste wyrażenie może mieć więcej niż jedno znaczenie. I zabawne jest to, że na co dzień zdecydowanie chętniej i częściej używam „dobra, dobrze, spoko, w porządku, olrajt, jasne”, bo jakoś są ładniejsze językowo, choć dłuższe literkowo niż okej.

Zauważyłem u siebie jeszcze nowszy trend, że jak dostaję niewygodną wiadomość, odwlekam jak mogę odpowiedź na nią, aż w końcu w jakimś tam sensie sprawa się przeterminuje i można uznać, że nie trzeba reagować. Albo reaguję, gdy mam więcej danych.

I na te moje całe tu wywody większość zlewczo lub akceptacyjnie powie „ok”.

1 komentarz: