hipokryta, hipochondyk, hipopotam

blog Mihała to miejsce zwykłe

miejsc zwykłych jest dużo

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

dzień święty święcić


Święta  nigdy nie kojarzyły mi się dobrze. Bez względu na to czy państwowe, czy katolickie, czy wolne od pracy/szkoły, czy niewolne - z reguły oznaczały dla mnie dni nudy, gdy nikogo nie ma dostępnego, w Internecie się nic nie dzieje, a do tego trzeba robić wiele rzeczy, do których jest się zmuszanym tradycją, postawą innych, religią czy patriotyzmem.  Ta miniona niedawno Wielkanoc była już moją piątą bez wyjazdu do domu. Do tego dochodzą cztery kolejne Boże Narodzenia, a po drodze wszystkie majówki, weekendy bożocielne, wszystkich świętych, święto niepodległości i inne tak choro pożądane w Polsce długie weekendy. Pierwsze święta samemu były czymś ciekawym. Skupiłem się na oszczędności czasu, pieniędzy, wolnej chacie pod świąteczną nieobecność współlokatorów, dowolności zachowań i mnóstwie czasu na filmy, seriale, gry, książki i spanie. Potem przyszła nuda, w między czasie wypadło Boże Narodzenia, gdy mój współlokator został w Warszawie, a potem takie, które spędziłem z psem w Madrycie. Teraz większość świąt kojarzy mi się bardziej z tym, że wszyscy wyjeżdżają, a ja siedzę sam w mieście i nie mam co robić. Nie przeżywam ciotodramy z powodu niespędzania świąt z rodziną, wręcz mnie to cieszy.

Szczerze współczuję tym, którzy muszą jechać do domu. Już kilka razy zdarzyło mi się usłyszeć, że ktoś mi zazdrości, bo w czasie świątecznym mogę robić, na co tylko mam ochotę. Oni w większości kończą pracę o 17, wsiadają w pociąg, jadą po kilka godzin, zasiadają przy stole z ludźmi, których widzą dwa-trzy razy w roku.  Za dużo jedzą, wysłuchują krępujących pytań „o dziewczynę” i szybko wracają do Warszawy, by w pierwszy dzień po przerwie pójść do korpo. Wydaje mi się, że ich doskonale rozumiem. Gdyby ktoś kazał mi jechać i siedzieć  z rodzicami, zbuntowałbym się. Oni często nie mają wyjścia. Kombinują z zapracowaniem, udawaną chorobą, skracają czas wyjazdu, ale minimum na Boże Narodzenie i Wielkanoc jadą. Tym razem ze mną było pierwszy raz trochę inaczej, bo całą Wielkanoc siedział w pracy. Taka to robota, że ciągle ktoś musi być przy telefonie. Nie wnikam czy potrzebnie, ale zawsze to odbębnienie kilkunastu godzin, za które wolne dostanę w inne dni, gdy znajomi będę pracować. W sumie to sam się zgłosiłem akurat na te zmiany. Zamiast siedzieć samemu w domu, czas szybciej zleciał mi w korpo.

W tym roku w niedzielę wieczorem na wino i plotki wpadli do mnie G. (z którym umówiony byłem już chyba od dwóch miesięcy) oraz niespodziankowo P. W poniedziałek po pracy za to odwiedziłem na pysznej kolacji Gniazdo Rozkoszy.

Kolejna podobna sytuacja już wkrótce. Zgodnie z ustaleniami w pracy za zmianę w święta mam mieć wolną majówkę. Z pustym portfelem i kilkoma dnia wolnego trzeba cos przedsięwziąć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz