hipokryta, hipochondyk, hipopotam

blog Mihała to miejsce zwykłe

miejsc zwykłych jest dużo

niedziela, 22 kwietnia 2012

duże miasto


Miasta mają oczywiste zalety. Duże miasta mają więcej zalet niż miasteczka, ale też i więcej problemów. Od zawsze uważałem, że pochodzę z dużego miasta. Chociaż w Szczecinie od kilkunastu lat spada liczba mieszkańców, wyludnia się centrum, a idąc w niedzielę przez główne arterie ma się wrażenie amerykańskiego dzikiego zachodu z obowiązkowym, przelatującym, wysuszonym krzakiem, to jednak spełnia polskie warunki „dużego miasta”. Właśnie, polskie. Po zwiedzeniu Londynu, Madrytu, Barcelony, Walencji, może mniej Lizbony i Bolonii, trochę inaczej definiuję miasto. Miasto w sensie polskim i miasto w sensie zachodnim/europejskim to zupełnie co innego. Nie dotyczy to zawsze wielkości, wysokości czy liczby mieszkańców, a bardziej tego, komu ma służyć i dla kogo miasto stoi. Od kilku lat obserwuję transformację Warszawy. Z jednej strony ładowane pieniądze unijne, z kolejnej inwestycje okołoeurowe, z następnej oddolne inicjatywy lokalne odnośnie kładek, placów zabaw, klimatyzacji w komunikacji czy wind na ruchliwych skrzyżowaniach. Warszawa idzie do przodu. Obecnie to może bardziej rajd z przeszkodami i zaszczytny tytuł najbardziej rozkopanego miasta w Polsce, ale jednak domniemanie jest takie, że za kilka/kilkanaście lat będzie miastem humanfriendly. Na razie nie jest, przedwczoraj jechałem z Ochoty na Stokłosy i na odwrót sześcioma różnymi autobusami i żaden nie miał włączonej klimatyzacji…

Niedługi weekend kwietniowy spędziłem z parą przyjaciół pod Olsztynem. Trzy godziny autem w sobotę, około godziny zwiedzania Olsztyna, pół dnia, noc i pół dnia na wsi, godzina w Olsztynie i trzy godziny w aucie do stolicy w niedzielę. Dobre lody, krótka, ale urokliwa Starówka, mnóstwo żartów o ukrytej opcji niemieckiej w połączeniu z tym, że fejsbuk nasze statusy publikował w lokalizacji  Allenstein, Warmińsko-Mazurskie, sprawiły razem, że odpocząłem. Do tego świeże powietrze w SPA Naterki, grillowanie na tarasie, wieczór z The New iPad, kawa z ajerkoniakiem i niestety brak ładnych chłopców. Nie bardzo jestem w stanie powiedzieć, dlaczego pojechaliśmy do Olsztyna, ale na pewno dawno nie spałem tak dobrze, jak tamtej soboty. Nie dotarliśmy ostatecznie do klubu, który według jednego z przyjaciół jest jedynym w Polsce gejowskim klubem na wschód od Wisły, a na który drugi przyjaciel miał wielką ochotę. Weekend na wsi odhaczony. 

No i duże miasta mają tę zaletę, że ciągle spotyka się nieznanych, ładnych chłopców. W małych miastach szybko się można przyzwyczaić i zapamiętać, a w dużych to niemożliwe. I dzięki temu można po spacerze wrócić do domu z bolącym karkiem od obracania się za ładnymi.

Bez składu to blo. Jak polskie miasta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz