hipokryta, hipochondyk, hipopotam

blog Mihała to miejsce zwykłe

miejsc zwykłych jest dużo

niedziela, 31 marca 2013

what I wish is what you need?


Moja mama zawsze mówiła, że urodziny to taki dzień, kiedy się robi same przyjemne rzeczy i decyduje o wszystkim. Gdy byłem mały mogłem sam decydować, w co się ubiorę, co będę jadł, co będę robił po szkole i co będziemy oglądać wieczorem w telewizji. Ta drobnostka została mi do dziś. Co roku staram się w urodziny zrobić coś niezwykłego, coś mojego, coś dla czystej przyjemności i w tym roku pojawił się problem… Nie byłem w stanie ustalić, co chciałbym robić. Najbliższy byłem opcji pt. szybki powrót do domu z pracy, wskoczenie w dres, zapomnienie o szkole, pracy, obowiązkach oraz oddanie się leżeniu z komputerem i patrzeniu w jutub. Ale wciąż myślałem, że muszę zrobić coś ekstra. Wtedy dotarło do mnie, że nie wiem. Nie mogłem ustalić, na co mam ochotę. Co roku z okazji własnych urodzin kupuję sobie sam prezent. Już dawno skończyły się czasy, gdy dostawałem cokolwiek od rodziców, babci, wujków czy cioć, zatem sam sobie robię „niespodziankę” i kupuję coś niecodziennego. Ratując się niemal w desperackim akcie od wracania w urodzinową środę prosto do domu postanowiłem pojechać do Ikei. Towarzyszył mi Piotrek, który też chciał kupić mi prezent. Ostatecznie pogadaliśmy, zjedliśmy, zaliczyliśmy jeszcze inne centrum handlowe i de facto nic nie kupiliśmy. Czułem się jak zagubiona dziewczynka, która na nic nie może się zdecydować, a jednocześnie odczuwa przymus i dyskomfort sytuacji oraz liczy uciekające minuty tego przecież jedynego w roku dnia. Przerażenie połączone z podnieceniem sprawiło, że biegałem jak szalony, a gdy w końcu o 21:30 dotarłem do pustego już mieszkania, siadłem na łóżku i dosłownie padłem.

W czasie kolacji w Ikei dotarło do mnie, że nie wiem, co sprawia mi przyjemność. Że przez ostatnie trzy miesiące tak bardzo skupiłem się na wdrażaniu w życiu Mihała bez depresji, że totalnie zagubiłem gdzieś wizję siebie dla siebie. Że tak bardzo chcę być uśmiechniętym i postrzeganym za zadowolonego. Że działam i staram się dla innych, dla wizerunku, dla zmiany przez zmianę. To było jak zimny prysznic. Bo o ile cała ta zmiana mi służy i jest inwestycją długoterminową, o tyle bywa bardzo nieprzyjemna. Często nie mam na nic ochoty, jestem przemęczony, niewyspany i uśmiecham się ostatkiem sił. Brakuje mi czasu na rzeczy, które są lub chciałbym, żeby były przyjemne. Ale trwam w tym i daję sobie więcej czasu. I staram się próbować. Mimo bardzo ograniczonych zasobów czasowych i finansowych wciąż się rozglądam za swoimi rzeczami, zainteresowaniami, aktywnościami, pomysłem na przyszłość.

Ostatecznie sam sobie kupiłem trzy tshirty na wyprzedaży w Housie i stópki w Go Sporcie. Zajęło mi to jakieś 8, może 9 minut. Szaleństwo zakupowe i małe przygotowania do wiosny, która miała falstart tydzień temu, a teraz leży gdzieś w rowie przysypana śniegiem.

A jaki w tym wszystkim paradoks? Że chcąc-nie-chcąc spędzenie urodzin z Piotrkiem w Ikei było niecodzienne i przyjemne, w końcu łosoś z frytkami jest smaczny, no i zawsze to lepiej wracać do domu samochodem. I nie byłem sam.

1 komentarz:

  1. you learned to give not because you have much but because you know exactly how it feels to have nothing
    hugs :-) U got a friends in Us

    OdpowiedzUsuń