hipokryta, hipochondyk, hipopotam

blog Mihała to miejsce zwykłe

miejsc zwykłych jest dużo

niedziela, 17 marca 2013

kompleks finansowy


Chodzenie na basen bardzo pomogło mi z moimi kompleksami cielesnymi. Nadal znajduję swoje ciało raczej nieatrakcyjnym, ale: a) publiczna półnagość nie stanowi już dla mnie problemu; b) wygląd mojego ciała nie jest już dla mnie problemem nr 1. Ostatnio dopatrzyłem się jednak, że istnieje inny obszar, z którym nie radzę sobie tak, jakbym chciał. Czuję się biedny i mam kompleks finansowy wobec swojego otoczenia. Tak, wiem, że kasa to rzecz, o której się nie rozmawia. Nie raz udowodniłem jednak, że takich zasad nie uznaję. Zarabiam mało. Nawet w połączeniu ze stypendium, zasiłkiem dla niepełnosprawnych i dorabianiem jako sprzątacz, nadal wystarcza mi „tylko” na życie bieżące. Nie oszczędzam, nie oddaję długów, nie realizuję swoich marzeń jak prawo jazdy, portugalski czy wyjazdy weekendowe do innych miast. Zarabiam obecnie dokładnie tyle samo, ile rok temu o tej porze, a jednocześnie mniej niż 3,5 roku temu w sklepie z ubraniami… Wychodzę na niecierpliwego. Rozumiem, że z czasem pracując w jednej firmie czy nawet nie, ale zdobywając doświadczenie zawodowe, którego mi brakuje, zacznę zarabiać więcej. Wiem też, że nie mam chybione wykształcenie, że na rynku pracy jest źle, że sam fakt posiadania pracy to już dużo. Problem pojawia się, gdy się ustawię w rzędzie z przyjaciółmi. 

Oczywiście, że jestem zazdrosny. O mieszkania, o prace, o związki, o zagraniczne wakacje, o taką średnioklasową swobodę finansową. Nie umiem wskazać, jaki poziom finansowy chciałbym osiągnąć mając 26 lat, ale wiem na pewno, że stan, w którym zastanawiam się dwa razy czy stać mnie na lunch na mieście z przyjaciółmi, mnie zasmuca, nie satysfakcjonuje i zwyczajnie męczy. To trochę marudzenie, trochę użalanie się nad sobą – zgoda, bo to coś na zasadzie twierdzenia, że „system jest zły”. Podobnie wiem, że zależy to od wielu czynników i w pewnym stopniu mam na to wpływ – zawsze mogę szukać lepiej płatnej pracy. Z kolejnej strony na krótką metę niewiele jestem w stanie zrobić. Mam też świadomość, że z czasem te różnice będą się zmniejszać. A jeszcze zdaję sobie sprawę, że to ja mam problem, a nie inni. To w mojej głowie od zawsze siedzi syndrom biedaka. Wychowałem się w bardzo złych warunkach, nigdy nie miałem wsparcia finansowego ze strony rodziców na mieszkanie, studia, podróże, a nawet jedzenie. Stąd pieniądze są dla mnie szalenie ważne i samo ich (nie)posiadanie jest dla mnie kluczowe.

Zacząłem nawet zastanawiać się, czy może źle planuję wydatki i zarządzam finansami. Jednak od kilku lat prowadzę swoją małą excelową księgowość. Robię raz w tygodniu duże zakupy w supermarkecie, oglądam się za promocjami. Nie palę, nie przepijam, poza kinem, kawą i sporadyczną pizzą nie wydaję pieniędzy na „zachcianki”. Mam poczucie, że nie marnuję pieniędzy.

Ale i tak najlepsza jest zasada „zawsze coś”. Gdy wydaje Ci się, że masz akurat mniej wydatków i coś oszczędzisz, zaczynasz być chory i potrzebujesz leków, psuje się coś w domu, kończy Ci się karnet na basen, wyprawiasz urodziny, przeprowadzasz się, jest podwyżka cen biletów, ktoś umiera lub wszystkie środki czystości postanawiają skończyć się tego samego dnia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz