hipokryta, hipochondyk, hipopotam

blog Mihała to miejsce zwykłe

miejsc zwykłych jest dużo

środa, 25 lipca 2012

Prometheus


Teoretycznie „Prometeusz” wpisuje się w rodzaj filmów, które lubię i na które chętnie, a wręcz obowiązkowo chodzę do kina. Po obejrzeniu trailera byłem lekko zaciekawiony, ale równie zniechęcony. Co jak co, ale w kinie to ja się bać naprawdę nie lubię. Żadne thrillery, horrory, masakry piłą mechaniczną, nawet zombi zagłady wolę w domu przy świetle dziennym. Dodatkowo słyszałem wiele złego i wiele dobrego o nowym obrazie Scotta, a to nigdy nie jest dobrze za dużo się o filmie dowiedzieć przed obejrzeniem, jeżeli się je planuje. A zaplanowali je moi przyjaciele i w przededniu mojego rozstania z pracą odwiedziliśmy kino w Arkadii (centrum handlowym, w którym bywam dosłownie raz w roku), by w 3D się wspólnie rozerwać. Szczególnie mocno rozrywał się Pan, który siedział po mojej prawie i na głos komentował cały film. Gdyby nie to, że był sam, zwróciłbym mu uwagę, ale bałem się, że może być chory psychicznie i wbije mi nóż między żebra. Tyle teraz tych zbrodni w kinach… tłum był niesamowity jak na środek tygodnia wieczorem, zapowiedzi takie bardzo byle jakie, no ale nie ma to jak potencjalnie dobry film w dobrym towarzystwie – tylko z lewej strony.

Nie wiedziałem, że „Prometeusz” jest prequelem „Aliena”, uświadomiono mnie dopiero na dwa czy trzy dni przed wizytą w kinie. Serię „Obcego” obejrzałem tylko raz i to gdy byłem w gimnazjum. Nie pamiętam, co było w poszczególnych częściach i jaki był przebieg fabuły, ale jestem pewien, że był to bardzo ważny punkt w historii kinematografii, taka pozycja obowiązkowa. Jednak „Prometeusz” mnie rozczarował. Zetknąłem się z recenzją, która podsumowała ten obraz jako „ładnie opakowaną pustkę” – że niby to majstersztyk techniki, który nic a nic nie powala fabułą i nie odpowiada na ważne pytania, które mogą nasunąć się podczas projekcji. Nie zgodzę się z tym. To była dla mnie „brzydko opakowana pustka”. Wcale nie powalają efekty, wcale nie jest to film efekciarski, owszem ma ładne widoki, ale to nie wystarczyło, by mi się przypodobać. Gdy tylko w końcu coś zaczęło się dziać na poważne, spojrzałem na zegar i okazało się, że za 10 minut koniec. Aktorsko nie zachwyca, bo zwyczajnie nie może. Mimo niezłej obsady, nie ma co ukrywać, że nie jest to obraz, w którym dobry aktor ma szansę się wykazać. By nie być totalnie krytycznym przyznam, że dwie rzeczy podobały mi się bardzo, no dobra trzy. Po pierwsze, niezła początkowa scena i motyw z rozpadającym się „inżynierem” – dobra, bo po wyjściu z kina zastanawialiśmy się nad jej znaczeniem. Po drugie, jedna dobra odpowiedź na głupie pytanie. Stary donator chce spotkać „inżynierów” i zapytać ich, po co stworzyli rasę ludzką, na co pani doktor odpowiada, że „stworzyli, bo mogli”. Po trzecie, pan doktor, który niestety ginie jako jeden z pierwszych, to bardzo przystojny facet!

Na pewno będzie następna część. Co przy założeniu, że ta była prequelem „Aliena”, oznacza że kolejna będzie czym?

Theron naprawdę idealnie nadaje się do ról zimnych suk. Jest piękna, lodowata, majestatyczna, powalająca. Ta rola taka była dla niej bez większego starania osiągalna na zadawalającym poziomie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz