hipokryta, hipochondyk, hipopotam

blog Mihała to miejsce zwykłe

miejsc zwykłych jest dużo

piątek, 20 lipca 2012

Go Spidey, go!


Nietrudno było przewidzieć, że prędzej czy później wybiorę się do kina na „The Amazing Spiderman”. Oczywiście miało to miejsce później, gdy w kinie nie ma już tych, co muszą szybko zobaczyć, tych co idą, bo idą i tych, co jedzą nachosy. Wybrałem się z bratem, gdy film w kinie grali już tylko raz dziennie i to w takich godzinach studencko-wakacyjnych. Poskutkowało to tym, że przed nami siedziało dwóch młodych chłopców z ładnymi nogami. Moje uwielbienie do Spidermana jest wiadome, dlatego też cokolwiek bym zobaczył, dowiedział się, usłyszał o nowej wersji kinowej przed jej obejrzeniem, nie miałoby żadnego znaczenia i wpływu na to, że ją zobaczę w kinie. Zabawne było to, że kilka osób to mnie pytało o to, dlaczego kręci się nową wersję pierwszej przygody Spidermana ledwie 10 lat po poprzedniej… Można zastanawiać się czy zmieniło się pokolenia, czy aż tak technika poszła do przodu, że film można nakręcić lepiej, czy temat się odświeżył, ale chyba najodpowiedniejszym wytłumaczenie jest to, że się po prostu taki obraz nakręcić opłaca! Obok Batmana i Supermana to właśnie Spiderman jest najbardziej dochodowym amerykańskim superbohaterem. Nie widzę w tym nic dziwnego, bo sam interesuję się jego losami i płacę, by je oglądać.

A film okazał się być pozytywnym zaskoczeniem. Już trailer wskazywał, że ta wersja Spidermana będzie: a) mroczniejsza; b) jakaś taka bliższa wyobrażeniu człowieka-pająka, którą mam w głowie po komiksach; c) z dużo ładniejszym i bardziej odpowiadającym Parkerowi aktorem – Andrew Garfieldem. Na pierwszy rzut oka widać, że fabuła względem oryginału różni się w sposób oczywisty: nie ma Mary Jane Watson, rodzice Parkera powiązani są z badaniami nad przeszczepianiem genów między gatunkami, ciocia May nie ma 80 lat. Ale ten film się bardzo dobrze ogląda (nawet w wywołującym u mnie bóle głowy 3D). Jest więcej emocji, więcej akcji, lepsze efekty, to odmłodzenie i uwspółcześnienie fabuła wyszło filmowi na dobre, a do tego nowy aktor spisał się na medal i pozostawił daleko w tyle przeciętnego Maguire’a. W tej odsłonie głównym złym jest niewidziany w poprzedniej trylogii Jaszczur, który nie jest może zrobiony jakoś wybitnie charakterystycznie, ale za to z pomysłem i dobrze dobranym zasobem cech charakteru. Przyznam, że oglądając na dużym ekranie kogoś, kto histerycznie próbuje odzyskać brakujące przedramię, pomyślałem sobie: „right… looks familiar in some way”. Tylko że ja nie chcę zawładnąć światem, nie znam się na transgenice i zdecydowanie nie wierzę, że rękę lewą mieć kiedyś będę – do tego taką pojaszczurkową, fuj.

Nieznane są mi szczegóły plotki dotyczącej tego, że Andrew ma tak dużego penisa, że nie mieścił się w kostiumie. A szkoda, bo ja bardzo lubię połączenie niebieskiego z czerwonym.

Mamy tu kolejny przykład, gdy „The amazing Spiderman” brzmi dwa razy lepiej niż „Niesamowity Spiderman”, mimo że oba znaczą dokładnie to samo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz