hipokryta, hipochondyk, hipopotam

blog Mihała to miejsce zwykłe

miejsc zwykłych jest dużo

niedziela, 27 stycznia 2013

klakiery


Od kilku tygodni spokoju nie daje mi jedna myśl. Przy całej mojej wielkiej refleksji o szczęściu oraz towarzyszącym jej zmianom, zastanawia mnie rola osób trzecich. Dość oczywistym wydaje się, że przyjaciele wspierają. Dalej, że wyrazy wsparcia, uśmiechy, słowa otuchy, gratulacje, pozytywne sygnały wysłane smsem, fejsbukiem, wypowiedziane wprost – to wszystko z założenia dobre i pomocne znaki. Tylko mój często-komplikujący-wszystko umysł dostrzegł w tych wszystkich zachowaniach nowy jakościowo dla mnie element. Coś, co wynika z kilku rzeczy, a jednocześnie jest chyba naturalne. Spora część moich relacji opiera się o stosunek opiekuńczości. Mihał z racji swojej niepełnosprawności, częstych problemów z finansami, rozterek sercowych (czytaj dużej ilości koszy/ów?), depresyjnych nastrojów czy zawiłych stosunków rodzinnych (biologicznych) wiecznie potrzebował i potrzebuje pomocy. Wiem, że sam często stawiam się w takiej sytuacji. Wiem też, że nie łatwo się z tego wyplątać. Do tego wszystkiego zazwyczaj nie mam wyboru i korzystam z pomocy. Zazwyczaj też nie ma nic złego w przyjęciu pomocy. Tylko to wszystko jest na razie na takim poziomie, który odkryłem już dawno i z którego akceptacją nie miałem nigdy problemu. Gdyby nie ogrom pomocy, pewnie dałbym rady znaleźć się tu, gdzie jestem i już dawno zapijałbym mordę w starej kamienicy w Szczecinie. Tylko jest „ale”.

Usłyszałem na wykładzie o „Piętnie” Goffmana. I o tym, jak w interakcjach z osobami z widocznym piętnem często pozwalamy sobie na więcej niż w tych „równych”. Zrozumiałem, że mój brak ręki pozwala na wejście mi na głowę. I z tego wynikają wszystkie kasjerki, które pytają o brak przedramienia, wszystkie wyrazy sympatii od obcych ludzi na ulicy i chyba też trochę moje bardziej złożone znajomości. Skrajnym przykładem jest syndrom matki Teresy, którego bardzo często zdarza mi się doświadczyć. W 90% przypadków, gdy dostaję kosza, dostaję również zapewnienie o bezwarunkowej chęci bezinteresownej pomocy. W połowie z powyższych obrywam jeszcze stwierdzeniem, żebym „nie pomyślał sobie, że to przez to, że nie mam ręki”. I mi wtedy wszystko opada. Diametralnie odwracają się moje emocje wobec takiej osoby i osąd wkracza na ścieżkę frajerstwa. Trochę podobnie jest z moim widzeniem fali klaskania. Wszyscy dookoła Mihałowi klaszczą, bo Mihasiowi się w końcu od życia coś należy, bo wszyscy chcą, by Mihaś miał dobrze, prawie na siłę był szczęśliwy. Ułamek niemal wymaga ode mnie jakiś zachowań czy decyzji, bo opieka łatwo przeradza się w tyranię. 

Problem zaczyna się już we mnie. Pozwalam sobie na głowę wejść. Updejtując wciąż o swoich pasmach porażek życiowych i mówiąc głośno o swoich sukcesach, niemal zachęcam do zajmowania stanowiska. Fejsbuk, blog czy niekończące się mówienie o sobie i niewiele więcej potrzeba. Chcę samodzielności, muszę ją zacząć od siebie. Wręcz od takich prostych spraw jak język którego używam.

Mam wrażenie, że za tym klaskaniem nic nie stoi. Że wszyscy twierdzą, że Mihał jest super. I ja wiem, że jestem super. Tylko ciągle coś nie działa, nie idzie do przodu, nie zaskakuje i jest nieobecne. Bo co mi po tym, że facet dający kosza stwierdza na koniec, że jestem inteligentny, wrażliwy, fajny, błyskotliwy, wyjątkowy i mam magiczne oczy? Ja to wszystko wiem.

2 komentarze: