hipokryta, hipochondyk, hipopotam

blog Mihała to miejsce zwykłe

miejsc zwykłych jest dużo

sobota, 26 stycznia 2013

kwaśne szczęście


Z początkiem stycznia postanowiłem być szczęśliwy. Choć brzmi to jak tytuł amerykańskiego poradnika, naprawdę uwierzyłem, że tak będzie. W trzy tygodnie moje depresyjne życie odmieniło się o 180 stopni: zacząłem pracę (de facto miałem do wyboru trzy (!) różne oferty), poznałem bardzo interesującego faceta, zakończyłem toksyczną znajomość, byłem w Szczecinie po ponad 1,5 roku nieobecności, pierwszy raz jeździłem na nartach w Białce Tatrzańskiej, chodziłem na basen, zacząłem dobrze sesję, Radwańska wygrywała 13 spotkań z rzędu itp., itd. Żyłem w równoległej rzeczywistości, wierząc i wiedząc, że to słuszne, prawdziwe i moje, i że Mihał jest nowy. Dostałem około 5-6 wiadomości od znajomych bliższych czy dalszych, że się bardzo cieszą, że lubią uśmiechniętego Mihała, że gratulują i oby tak dalej. I mi to też się podobało –mój uśmiech był szczery, a poziom endorfin sięgnął chyba jakiegoś drugiego sufitu. Symbolicznie można to rozpatrywać w kontekście zmiany daty i twierdzić, że rok 2013 jest rokiem mihałowym. Dorzucić do tego można, że „było już tak źle, że w końcu musiało być lepiej”. A podsumować wciąż przeze mnie nieuznawanym, że to „wszystko zależy tylko ode mnie i jeżeli założę, że będę szczęśliwy, to będę szczęśliwy”. Cokolwiek to znaczy.

Uświadomiłem sobie dwie rzeczy. Po pierwsze, że bycie szczęśliwym – bez względu na fakt czy chodzi o bycie szczęśliwym czy wmówienie sobie, że jest się szczęśliwym – jest bardzo męczące. Praca, studia, baseny, imprezy, wyjazdy, spotkania, telefony, dojazdy, kaweczki, książki, filmy – to wszystko dobrze wygląda na fejsbuku. W rzeczywistości czuję, że jestem cieniem samego siebie. Od 10 dni nie spałem dłużej niż 5 godzin, spędzam po 16 godzin poza domem, nie mam kiedy zjeść ciepłego posiłku, jestem wypryszczony, wybladzony i mam gigantyczne wory pod oczami. Łatwo stwierdzić, że marudzę, tylko że na bilans energetyczny niewiele jestem w stanie poradzić. Gdy zaraz po powrocie z gór dostałem kosza, opadł entuzjazm i wyszło wycieńczenie... Po drugie, nie podoba mi się to, że wymaga się ode mnie bycia szczęśliwym. Ten cały feedback, że nowy Mihał jest super zakłada, że stary Mihał super nie był. A przecież ten stary Mihał to ja. Nie wiem, czy nowy Mihał to ja. Nie wiem, czy nowy Mihał zagościł na stałe. Nie wiem, czy obecna sytuacja da mi poczucie szczęścia, czy po prostu z racji bycia świeżą, zwyczajnie cieszy, bo nie nudzi. Chciałbym zachować ostrożność. Mam świadomość, że to nie może być dotknięcie czarodziejskiej różdżki i że ot tak z dnia na dzień będę rzygał tęczą. Naprawdę się staram w tym wszystkim odnaleźć i ustabilizować.

A z Radwańską, którą chyba mogę nazwać swoją idolką, to mój los się w ogóle związał. Bo kosza dostałem tego samego dnia, którego Agnieszka przegrała w ćwierćfinale AO z Li Na. I tak jak ona nie poddam się.

Zaczynając pisanie tej blotki, miałem na nią zupełnie inny pomysł. Ale to już osobna historia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz