hipokryta, hipochondyk, hipopotam

blog Mihała to miejsce zwykłe

miejsc zwykłych jest dużo

niedziela, 16 września 2012

krytyk amator


Krytyka różne ma twarze. Ta od innych to obrażanie lub plotkowanie, ta od pracodawcy to feedback, a ten może być pozytywny lub konstruktywny, bo przecież nie negatywny, ta od samego siebie to autokrytyka, masochizm, depresja lub popis. Do tego filmowa, teatralna, polityczna, literacka i wiele innych. „Krytyka” to mocny wyraz, który ma raczej negatywne skojarzenia, a przecież spojrzeć na coś krytycznie lub krytycznym okiem, lub okiem krytyka, to tyle co dokonać oceny, podejść obiektywnie, wyszczególnić zalety i wady, mocne punkty i najsłabsze strony, oczywiste cechy i własne odczucia, spostrzeżenia. Należę do tych, co krytykować lubią. Bardziej siebie niż innych, ale równie chętnie oceniam czyjąś pracę, dzieło, film, książkę, wydarzenie, artykuł. Staram się każdorazowo zaznaczać to, co mi się podobało na początku recenzji (takie amerykańskie podejście), a do tego, co mi się nie podobało, gdy odnoszę coś konkretnie do osoby, po menadżersku widzę w tym szansę na poprawę, zmianę, rozwój. Dość podobnie jest z przyjmowanie krytyki. Często zadawanym pytaniem na rozmowach kwalifikacyjnych jest to o preferencję między pozytywnym i negatywnym feedbackiem ze strony pracodawcy. Bardzo długo myślałem, że ten pozytywny działa na mnie lepiej, trochę jak paliwo. Gdy w liceum dostawałem dobrą ocenę, miałem motywację, by się starać i utrzymać wysoki poziom ocen z danego przedmioty. Miłe słowo od szefa powoduje uśmiech i zwiększa motywację do pracy. Tylko ostatnio zauważyłem, że konstruktywna ocena ze strony osoby bardziej doświadczonej w hierarchii firmy naprawdę może pomóc w dostosowaniu się do stanowiska, zespołu, obowiązków i znajomości swojego miejsca w szeregu. Także popiół na głowę i słuchamy z otwartym umysłem.

Od kilku miesięcy mam poczucie, że poziom uwag krytycznych (w tym negatywnym sensie) jakie dostaję od bliskich i nieznajomych, znacznie wzrósł. Z jednej strony znajomi krytykują, bo chcą zmotywować do działania. Z drugiej strony znajomi krytykują, bo mają dość moich błędów, humorów, a w dodatku sami się rozwijają i są pewniejsi siebie. Z trzeciej strony zupełnie obcy ludzie krytykują czy tam obrażają, bo są zazdrośni, zakompleksieni, nikt nie chce z nimi mieć seksu lub zwyczajnie nie mogą zaakceptować wyglądu mojej twarzy (też czasem mam z tym problem). I ja to wszystko rozumiem, umiem sobie wytłumaczyć i wychodzę temu na czołowe. Jest jednak jedna rzecz, której nie rozumiem. Dostaję coraz częściej wiadomości od obcych, niefejkowych ludzi z gotowymi receptami na życie, z rozkładaniem blotek na czynniki pierwsze, z pomysłami na rzeczy, które miałyby poprawić moje „branie”… tylko po co?! Skąd chęć, czas i zaangażowanie, by wziąć jeden z wpisów na blo i napisać go ponownie bez użycia partykuły „nie”, której podobno bardzo nadużywam! Przerażają mnie takie wiadomości i ich autorzy. Rzadko wchodzę w interakcje, ponieważ czuję większe zagrożenie ze strony takich postaci  niż dresów na ulicy.

Najczęściej odpisuję „ok”. To najwspanialsza metoda na wszystkie podstawne i bezpodstawne oceny, na który nie czuję, że jest sens reagować. Choć często na usta ciśnie się też „who cares?!”.

Oraz naturalnie byłem od początku i jestem nadal świadomy, że z blo idzie nie tylko fala pozytywnych komentarzy, ale też ogrom krytyki i rzucania mięsem. Let’s face it – bez względu na wszystko to nadal depresyjne wypociny niepełnosprawnego pedała. Dramat.

2 komentarze: