hipokryta, hipochondyk, hipopotam

blog Mihała to miejsce zwykłe

miejsc zwykłych jest dużo

niedziela, 14 lipca 2013

zombiaszcza wojna światowa


Swego czasu popełniłem blo o zombie. Jako fan gatunku (i w sensie biologicznym, i w literackim) wybrałem się na „World War Z”. Dawno, dawno temu ktoś opowiadał mi o książce, która w formie raportów ONZ opisuje, co i jak stałoby się z ludzkością, państwami, planetą, gdyby jakaś choroba spowodowała powstanie zombie i de facto koniec dominacji cywilizacji homo sapiens sapiens. Nie pamiętałem tytułu, ani autora, jedynie swoją refleksję, że to musi być genialny pomysł i ciekawość, czy takie dokumenty gdzieś naprawdę powstają – może nie używają słowa „zombie”, ale opisują działania i plany awaryjne na wypadek światowej epidemii szybkodziałającego wirusa. Kilka miesięcy temu obejrzałem trailer „World War Z” i już wtedy zacząłem kojarzyć, że znam sprawę. Okazało się, że film bazuje na tej książce („World War Z” Maxa Brooksa z 2006), a z tego co ustaliłem z przyjacielem wynikałoby, że opowiada on, jak doszło do wydarzeń, które opisuje książka i w części zawiera już fragmenty książki. Oczywiście oznacza to, że będzie kolejna część filmu, co uprawdopodabniają też wyniki finansowe (obraz miał najlepsze otwarcie ze wszystkich filmów z Bradem Pittem w roli głównej w historii).

Wszystko to, co mnie w tym filmie wkurzało, było jednocześnie mocną stroną dzieła. Po pierwsze stosowanie wobec „World War Z” kategorii „film o zombie” to nadużycie. Rzeczywiście są to potwory, które „rozmnażają się” przez ugryzienie zdrowego człowieka, nie ma z tego stanu powrotu, nie ma z nimi kontaktu, przyciąga je hałas, rządzą nimi instynkty… ale są żywe. I raczej prezentuje się to jako wirus czy inny patogen, który spowodował powstanie nowego gatunku, który wybija ten usytuowany niżej w łańcuchu pokarmowym. Plus za pomysł, minus za odejście od kanonu zombie. Zdecydowanie na tak jest fabuła i dynamika filmu, bo trzyma w napięciu, szybko przenosi się z miejsca w miejsce, wstęp jest bardzo krótki, nie ma zbędnych scen. Czymś co jest bardzo pozytywne jest rzeczywista próba wyjaśnienia i znalezienia rozwiązania kwestii zombie – ok, odbywa się to kosztem odzombiewienia samych istot, ale nie kosztem apokaliptycznej wizji końca ludzkości. Dużym plusem jest trailer, zwłaszcza ten wczesny, który nie pokazuje wprost wrogich istot – choć może dlatego, że od razu by było widać, że to niezombie-zombie? Podsumowując odbiór raczej pozytywny z małym niesmakiem przez syndrom żywego zombie. Z racji pomysł na walkę z istotami (ale nie powiem jakiego) polecam obejrzeć.

Zupełnie nie rozumiem, jak Bradowi można było dobrać tak nieatrakcyjną żonę. W sensie, że on „zasługuje” na zdecydowanie piękniejszą. Choć pewnie ze względu na to, że to on współprodukował ten obraz, Angelina miała wpływ na dobór partnerującej aktorki, więc musiała być mniej ładna od Jolie.

Nie wiedziałem, że pracownicy ONZ to tacy arcyherosi. A studiowało się stosunki międzynarodowe i mogło się robić karierę w UN, o!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz