hipokryta, hipochondyk, hipopotam

blog Mihała to miejsce zwykłe

miejsc zwykłych jest dużo

sobota, 29 czerwca 2013

Man of steel


Mam wrażenie, że nie robi się już filmów, w których główny bohater nie pokazuje się zaraz na początku bez koszulki. To prawie tak święta zasada jak ta mówiąca, że na okładce gazety musi być młoda, ładna dziewczyna z cyckami na wierzchu bez względu na to, czy to czasopismo dla pakerów, dla gospodyni, czy krzyżówki. Aktor, który wcielił się w rolę tytułową, zdecydowanie ma się czym pochwalić i rzec tylko można, że scen bez koszulki było za mało. 30 letni Henry Cavill ma wszystko co amerykańskie, a jest Brytyjczykiem. Idealna cera, idealne ciało, idealne zęby, idealna fryzura i co dziwne – owłosiona klata. To wszystko razem już samo w sobie czyni go superfacetem, a biorąc pod uwagę, że przez cały film z racji swojej nadludzkiej mocy Clark się nie brudzi, nie kaleczy, nie czochra, nie poci, ciągle wygląda jak z okładki Men's Health (tam nie ma kobiety na okładce!). I tu mógłbym skończyć, bo już samo oglądanie Cavilla było wystarczające, by mieć pozytywne odczucie po seansie (a nawet całkiem ciekawe sny). Ale ten film to coś więcej. Zaczęło się od dość niesupermanowskich zapowiedzi. „Man of steel” ma jeden z dziwniejszych zwiastunów, jakie widziałem. Nie od dziś wiadomo, że oglądam wszystkie filmy z i o superbohaterach, a tu takie coś zupełnie w innym klimacie. Owszem – było sporo wybuchów, kopnięć, ratowanie świata, ale za wszelką cenę twórcy chcieli pokazać coś więcej i silili się na tchnięcie nowego życia w postać wszystkim znaną, ale jednocześnie przy ostatnich Spidermanach, Batmanach, X-menach wyblakłą.

Nie ukrywam – Superman to nie jest jakoś moja specjalnie lubiana persona. Wolę Spidermana, Irona Mana, nawet Batmana. Moja styczność z tym superherosem polegała na serialu z lat 90, choć bardziej  niż głównego bohatera pamiętam z niego Teri Hatcher. Mniej więcej byłem w stanie odtworzyć historię narodzin i główne postacie przygód pana z Kryptonu, ale nie wiedziałem, że ta opowieść jest taka skomplikowana. W filmie dużo miejsca poświęcono genezie całej zabawy i chyba trochę ją pozmieniano względem oryginału. Zgodzę się, że momentami jest ponadprzeciętnie naciągnięty zdrowy rozsądek, ale generalnie wrażenia miałem dobre. Film mi się nie dłużył, nic szczególnie nie drażniło, pozbyłbym się wątków z kolegami z redakcji Louis, dodał scenę znalezienia niemowlaka przez ziemskich rodziców. Poza Henrym bez koszulki nic mnie nie wbiło w fotel, a chyba trochę na to liczyłem - w końcu niektórzy krzyczeli, że to film roku.

Mimo że wiem, że Amy Adams to dobra i ceniona aktorka, widziałem z nią sporo filmów i znam jej główne osiągnięcia, zawsze mam problem, by ją rozpoznać na ekranie. Ona jest po prostu miksem Naomi Watts i Nicole Kidman. Wątek Louis Lane został pomyślany i zrealizowany dobrze, ale z małą skazą – jak zawsze ktoś bezbronny i przypadkowy otrzymuje wiedzę, jak uratować świat i znajduje się w centrum ekstraniecodziennych wydarzeń.

Czekam na drugą część. Oby bez koszulki.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz