hipokryta, hipochondyk, hipopotam

blog Mihała to miejsce zwykłe

miejsc zwykłych jest dużo

piątek, 3 maja 2013

(nie)zdrowe jedzenie


Skłaniam się ku tezie, że nie ma czegoś takiego jak „zdrowe odżywianie się”. Nie często się tym chwalę, ale w liceum brałem udział w Ogólnopolskiej Olimpiadzie Wiedzy o Żywieniu. I o ile nazwa rzeczywiście jest wręcz śmieszna, jest to MENowska Olimpiada dla licealistów jak ta fizyki czy historii i też daje indeksy na uczelnie bez postępowania rekrutacyjnego. Trzy lata z rzędu z mniejszymi czy większymi sukcesami zajmowałem się z jednej strony biologiczno-chemiczą stroną żywności, z drugiej strony całą tą otoczką towarowo-gastronomiczną. Musiałem wiedzieć wszystko o układzie pokarmowym człowieka, ale też znać przepis na wszystkie rodzaje ciasta i dokładny podział krowy na fragmenty mięsa. Naturalnie prawie nic z tego już nie pamiętam, ale zostało mi kilka nawyków zakupowo-żywieniowych, które zawdzięczam temu w sumie dziwnemu hobby mnie nastolatka. Np. od liceum nie słodzę, nie dodaję soli, nie smaruję pieczywa masłem, ani margaryną. Jem tylko ciemne pieczywo – najlepiej graham lub razowe – i oczywiście wiem, że producenci chleba dodają do niego karmel, by było ciemne. Nie łączę ogórków z pomidorami, bo enzym zawarty w ogórkach unieczynnia witaminę C z pomidorów (czy jakoś tak). Bardzo rzadko piję herbatę, napoje gazowane i/lub słodzone (bo paradoksalnie picie to też jedzenie). I jedno natręctwo, które w sumie wychodzi mi i mojemu portfelowi na dobre – czytam etykiety w sklepach. Można się z nich dowiedzieć bardzo złych rzeczy o swoich ulubionych produktach i szybko oduczyć się kupowania czegoś, co wydawało się zawsze niezbędne. 

Jedni uważają, że odżywiam się megazdrowo. Drudzy twierdzą, że dość kiepsko. Trzeci natomiast sądzą, że bardzo nudno. I wszyscy mają rację. Moje warzywno-rybno-ryżowo-kaszowo-makaronowe obiadki do pracy: po pierwsze – są widziane jako bardzo zdrowe i racjonalne, po drugie – spowodowały, że inni pracownicy też zaczęli się lepiej odżywiać (przynajmniej w pracy). Prawdą jest, że jem w kółko to samo. Dużo nabiału, dużo warzyw, dużo ryżu (brązowego lub białego), makaronu (graham i pełnoziarnistego), musli, serków wiejskich, mnóstwo bananów... Wychodzi mi to bokiem. O ile to wszystko wraz z otrębami, jajkami i codziennie wypitą butelką wody z dużą zawartością minerałów wpisuje się w stereotypowe zdrowe jedzenie, to wcale nie powoduje, że a) jestem zdrowy, b) mam dużo energii, c) dobrze wyglądam. Wręcz odwrotnie jestem za chudy, za blady i ciągle zmęczony. Może się przerzucę na dietę kebabową?

„To może być wina braku mięsa”. Takie wytłumaczenie słyszę bardzo często. Ale np. moja dentystka stwierdziła, że muszę jeść „więcej nabiału, a nie tylko mięcho i mięcho”… Jeszcze więcej nabiału?! Już teraz mi rozsadza układ pokarmowy! Staram się jeść w miejsce mięsa dużo ryb, fasoli, papryki, kaszy i soi. A ostatnio zdarza mi się zjeść i mięso, choć nadal sam go nigdy nie robię. 

Moimi największymi słabościami są: kawa, wafelki i pizza (której od przeprowadzki nie jadłem). I obstawiam, że to właśnie te parszywe rzeczy rujnują mi cerę, która na nawet minimalną ilość alkoholu, czekolady, chipsów, tłustego jedzenia reaguje falą pryszczy. Ulrich Beck miał rację, że najzdrowiej byłoby nie jeść nic.

2 komentarze:

  1. Sam nie jadam zdrowo, ale w swoim szaleństwie poszedłem za głosem przemiłej Pani dermatolog, która zakazała mi jeść bardzo słodko, tłusto, ostro i spożywać alkohol. Nie będę oszukiwać że część ze słodyczami się udała. Paprykę ostrą dalej dodaję do wszytkiego (ale już tylko tą, którą wychodowałem na oknie), tłuszczu używam niewiele mniej (jak żyć bez masła?). Jedyne co wyszło to alkohol. Nie bez bólów ale się udało i wiesz co ... to dało radę, be Clerasilu ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajny i przydatny wpis, może się też przydać taki kanał https://www.youtube.com/user/tomehoppl - też mówi o zdrowiu i innych tego typu tematach.

    OdpowiedzUsuń