hipokryta, hipochondyk, hipopotam

blog Mihała to miejsce zwykłe

miejsc zwykłych jest dużo

niedziela, 14 kwietnia 2013

piątek wieczorem


Zdarza się, że bardzo wolno, ale zawsze nadchodzi piątek wieczór. Prawie zawsze to moment odetchnienia, relaksu, obniżenia obrotów. Początek weekendu, który wbrew prawom fizyki mija dwa razy szybciej niż jakikolwiek inny czas, oznacza dla mnie ostatnio tylko jedno: sen! Już któryś piątek z rzędu wracam do domu około 19:00 i mniej więcej 21-21 leżę już w łóżku i chcąc-nie-chcąc zasypiam patrząc w ekran komputera. Ostatni raz na imprezie w piątek byłem na urodzinach przyjaciela w połowie stycznia, a tak z wyjściem do klubu to chyba jakoś w październiku. I pytam sam siebie często „dlaczego?!”. Tak, jestem stary. Tak, jestem zmęczony. Brakuje mi snu, posiedzenia w domu w brudnym ubraniu, czasu na zajęcie się „mieszkaniem”, sprzątnięcie, zrobienie prania, ugotowanie czegokolwiek innego niż ryż z warzywami z puszki. Weekendami nadrabiam leniuchowanie, ogarnięcie samego siebie, nauki, czytania, zakupów, często to jedyne dni, gdy mogę spokojnie iść na basen. Przyznam, że mnie to frustruję. Nawet jeżeli zaplanuję sobie imprezę, staram się na nią nastawić, wręcz zmusić, gdy przychodzi piątek i upewniam się na stronie http://www.czytoweekend.pl/, że jest weekend – nie mam siły i chęci. Po dwóch miesiącach jednoczesnego studiowania i pracowania dopadł mnie pierwszy poważniejszy kryzys. Moja cudowna babcia, która z reguły jest skarbnicą niemal kabaretowych tekstów stwierdziła, że nie mam innego wyboru, tylko się jeszcze ten ponad rok przemęczyć, a potem to już będzie lightowo. No i oczywiście mnie to i rozśmiesza, i dobija.

Wracając z pracy w piątek wchodzę do sklepu, kupuję sobie coś dla przyjemności (w ostatni piątek były to lody, którymi „świętowałem” przedłużenie umowy w pracy) i zamykam się w swoim pokoju. Wielu zgodzi się ze stwierdzeniem, że piątek wieczór to czas święty. Dla mnie ma to wymiar jak najbardziej realny – w piątek nigdy nie biorę się za żadne obowiązki. Bez względu na to, jak bardzo wiele zadań mam do zrobienia w weekend, piątek zostawiam dla nic-nie-robienia. Tak też radziła mi babcia – „że nawet w najbardziej obłożonym tygodniu musisz znaleźć chwilę dla siebie”. I cokolwiek znaczy  „czas dla siebie”  – bo przecież wszystko co teraz robię jest jakąś inwestycją w siebie na przyszłość – zawsze staram się słuchać swojej mądrej babci. Od dzieciństwa piątkowe wieczory są moje i dla mnie: bez szkoły, bez sprzątania, bez gotowania, bez pracy, bez planowania, bez martwienia się. Po prostu reset mózgu, bez rzeczy, które w pozostałe wieczory zaśmiecają mi myśli. 

Naturalnie brakuje mi spotkań z przyjaciółmi na drinka, film, granie, śmiechy, wyjście do klubu czy np. szalony weekendowy wypad do innego miasta. Czasami udaje mi się wyjść gdzieś do kogoś w sobotę, choć to nie proste. Nie ma co ukrywać, że w pewnym stopniu brak funduszy też blokuje weekendowe rozrywki. I jak mantra: „kiedyś to zaprocentuje, kiedyś to zaprocentuje, kiedyś to zaprocentuje”.

Ciekawe czy babcia bierze pod uwagę możliwość mojego zawału serca?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz