hipokryta, hipochondyk, hipopotam

blog Mihała to miejsce zwykłe

miejsc zwykłych jest dużo

niedziela, 21 października 2012

zombi zombi zombi


Lubię zombi. Tak jak panuje światowa moda na wampiry, tak ja oprócz krwiopijców lubię też zombitki. Odkąd pamiętam filmy o wirusie przenoszonym głównie przez ugryzienie, powolnych maszkarach i zjadaniu mózgów należały do tego grona, które uwielbiałem oglądać, ale jednocześnie bardzo się ich bałem i chowałem głowę w poduszkę. Na nowej wersji „Świtu żywych trupów” w kinie byłem dwa razy – w tym raz z moją jeden-dzień-starszą przyjaciółką, kiedy to byliśmy jedynymi osobami na seansie. Jest bardzo niewiele filmów, które widziałem w kinie więcej niż raz, a powyższy powtórzyłem z przyjemnością. Tak jak różne są zasady i rysy scenariuszy filmów o wampirach, tzn. w jednym filmie mają odbicia w lustrze, w innym mogą się zmieniać w nietoperze, w jeszcze innym świecą się w dzień, a nie palą; tak podstawowa zasada u zombi jest podobnie bardzo prosta – boom i nagle trupy wstają i jedzą. Gryzą, zabijają, ale następne trupy wracają jako „świeże” zombi. I praktycznie wszędzie plaga się szybko roznosi po całym świecie i stanowi o końcu ludzkości. W tym żywym sensie. Odkąd świat stanął tak całkiem realnie w obliczu zagrożenia bronią biologiczną i chemiczną, taka wizja wirusa wypuszczonego przez jedno państwo, który się rozprzestrzenił i wymknął spod kontroli, wydaje mi się prawdopodobna. Może nie na taką skale i z takimi skutkami, ale katastroficzne filmy o grypie, fantastyczne o czymś, co uniemożliwia ludziom rozmnażanie czy właśnie obrzydliwe obrazy przerabiania się ludzkości na zombi – trafiają do szerokiej publiczności.

Ilekroć oglądam stare wersje żywych trupów, nowe, inne pomysły jak „Resident Evil” czy ostatnio popularny „The walking dead”, zastanawiam się, czy jest jakiś sensowny sposób na happy end. Nie kojarzę, by którakolwiek historia o zombi dawała pomysł na odwrócenie końca ludzkości. To taki koniec-koniec. Więc by się jakoś uatrakcyjniać historie o zombi się komplikują, dywersyfikują. I tak przykładowo „The walking dead” bardzo przypomina „Lost”. Nie chodzi o to, że są zombi, że koniec świata, że grupa ludzi znalazła się w jakiejś kosmicznej sytuacji, a bardziej o to, co dzieje się między jednostkami, między grupkami, jaką naturę mają ludzie i jak się adaptują. Pierwszy sezon tego opartego na komiksie krótkiego serialu był udany. Drugi momentami nudził statyczną farmą. Trzeci natomiast zamienił farmę na więzienie, dodał drugą linię fabuły (jak „Glee”) i się rozdrobnił. Ubiegłotygodniowy odcinek był pierwszym dobrym, a tu już w pierwszym tygodniu grudnia koniec sezonu i znowu długie miesiące czekania.

Motyw zombi zahacza też mocno o parodię. Wpisuje się w ogólną tendencję do prześmiewania śmierci, zagłady i wyraża przesyt wykorzystywania.

A taka zagłada świata przez hordy zombi wyklucza wegetarianizm. I trzeba jeść mózgi. Ohyda.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz