hipokryta, hipochondyk, hipopotam

blog Mihała to miejsce zwykłe

miejsc zwykłych jest dużo

niedziela, 7 października 2012

wolę z maszyną



Zgubiłem klucz od śmietnika. Już dość długi czas temu, gdy wychodziłem na basen, złapałem pełen worek, klucz z kuchennej półki i wybiegłem z domu. Otworzyłem altankę śmietnikową, która powstała podczas remontu całego bloku, której zamek się wiecznie zacinał i której istnienie miało wpłynąć znacząco na czystość całej wspólnoty, rzuciłem z daleka śmieciami do kontenera i w tym momencie zadzwonił telefon. Odebrałem, zagadałem się i zostawiłem klucz w drzwiach. Pojechałem na basen, wróciłem i gdy szukałem klucza do domu, uświadomiłem sobie, że ten do śmietnika musiał zostać w zamku. Gdy wróciłem się do altanki, klucza już nie było. Mijały dni, a ja wciąż nie mogłem załatwić nowego. Sąsiadów wiecznie nie ma w domu, a gdy już otwierali drzwi, akurat w tym momencie nie mogli pożyczyć swojego do dorobienia. Informacja o dyżurze administracji zaginęła z tablicy ogłoszeń (tzn. ktoś zerwał kartkę z drzwi do piwnicy) i nie wiem, jak się na niego dostać – zresztą wiadomo, że to na pewno nie po drodze. Próbowałem nawet rozmawiać z dozorcą, obiecał, że dorobi klucz, przyniesie, a dopiero wtedy mogę mu zapłacić. I tak od 3 tygodni on się u nas nie pojawił, a ja go nie widziałem, żeby się przypomnieć. To niby drobiazg, a jednak bardzo upierdliwy. JP stwierdziła, że dopóki nie załatwię klucza, ona śmieci wynosić nie będzie. Także wynoszę je ja i stawiam przed drzwiami do pomieszczenia z kontenerami. W ostatni czwartek wychodziłem z domu kwadrans po 7 i wynosiłem dwa worki śmieci i dwa opakowania po pizzy. Oparłem je o ścianę altanki i wtedy za budynku wychynęła dozorczyni. Spytała czemu to tu kładę, na co odrzekłem, że przepraszam, ale nie mam klucza. Urwała mi w połowie tłumaczenia i zaczęła dosłownie drzeć mordę. Że kurwy, brudasy, złamasy. Odwróciłem się na pięcie i bez słowo odszedłem w stronę przystanku słysząc za sobą krzyki sfrustrowanej kobiety.

I właśnie dlatego nie lubię odzywać się do obcych. Nie cierpię pytać, dzwonić na infolinię lub do urzędów, zwracać uwagę kelnerowi, że coś jest nie tak z zamówionym jedzeniem. Takie sytuacje w 90% kończą się kłótniami, byciem niemiłym lub chociaż niepomocnym. Dlatego wolę automaty do biletów zamiast pani w kasie, wypożyczanie książek z biblioteki, które wcześnie zarezerwuję on-line, płacenie on-line i robienie wszystkiego samemu. Wracając w sobotę od dentysty z małego miasta na wschód od Warszawy korzystałem z bardzo nielubianych przeze mnie busów. Kierowca był krótko mówiąc gburem. Odbekiwał na każde pytanie, nie odpowiadał na zwroty grzecznościowe, łamał przepisy ruchu drogowego i odnosił się bez szacunku do starszych osób, które miały problem z odpowiednio mocnym trzaśnięciem drzwi. Najgorsze było to, że byliśmy na niego skazani i od niego zależni, więc każdy z pasażerów siedział cicho, był miły i nie narzekał. 

Za często obcy ludzie na przystanku, w komunikacji miejskiej, ekspedienci czy kasjerki w sklepach coś ode mnie chcieli: od pytań o rękę po opowiadanie historii życia. Stąd wolę maszyny i pracę w pojedynkę. I to jest chyba tendencja ogólna. Automatyzuje się sprzedaż i usługi, zwalnia ludzi, którzy zapowiadali pociągi na dworcach, przerzuca obowiązek wydrukowania bilety na pasażera. To oszczędza czas, pieniądze na wypłaty i nerwy na kontakcie. 

A jak kasjerka nie odpowiada „dzień dobry na dzień dobry”, bo np. już 500 razy dziś mówiła „dzień dobry” i każde następne wywołuje u niej spazmy wściekłości, odwołuję je mówiąc „albo i nie”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz