hipokryta, hipochondyk, hipopotam

blog Mihała to miejsce zwykłe

miejsc zwykłych jest dużo

niedziela, 2 grudnia 2012

poziom frustracji


Z miesiąca na miesiąc obserwuję u siebie sporą zmianę jakościową. Czuję, że wszedłem już w fazę, gdy frustracja napędza frustrację. Wiele z pozoru niezależnych czynników występuje od dłuższego czasu razem i powoduje u mnie stan ciągłego napięcia. Znowu nie mam na nic siły, znowu nie mogę spać, a jak już zasnę, nie mogę wstać. Nie mam ochoty się uspołeczniać, wychodzić z domu, nie umiem się cieszyć dobrymi nowinami innych, a absurdem totalnym jest już to, że wkurzają mnie radosne wpisy na fejsbuku. Bo mam w głowie rozdwojenie jaźni. Z jednej strony jestem załamany, smutny, zły i bezsilny, bo nie mam pracy, nie mam kasy, nie mam ręki, jestem zazdrosny i ciągle naburmuszony, a do tego zwyczajnie nie mam się do kogo przytulić. Z drugiej strony wiem, że to niekorzystne, wyniszczające i donikąd-nie-prowadzące, zatem w przebłyskach formy uśmiecham się, żartuję, chemicznie nastrajam się pozytywnie basenem, zmuszam do uspołeczniania, staram się prowadzić pozytywną narrację fejsbukową. I jest to bardzo fałszywe. Formy odreagowywania tego stanu to pływanie, masturbacja, alienacja i niekontrolowane napady płaczu, które ponownie zaistniały w moim życiu. Tylko to wszystko razem w moim przypadku jest bardzo męczące. Chudnę, nie mam na nic siły, nie widzę już sensu nawet w najdrobniejszych działaniach.

Czymś co zdecydowanie nie pomaga jest presja. Mam poczucie, że w moim otoczeniu funkcjonuje przekonanie, że sam jestem sobie winien obecnej sytuacji. O ile ma to naturalnie ziarno prawdy, o tyle stanowi dla mnie fakt bardzo krzywdzący. Moja babcia jako jedyny zainteresowany mną członek rodziny w sensie biologiczno-społecznym oraz część grona przyjaciół, którzy są moją rodziną w sensie funkcjonalnym, mniej lub bardziej stanowczo twierdzą, że sam sobie zgotowałem ten los i pretensje mogę mieć tylko do siebie. To rodzi kilka kwestii. Po pierwsze, to dla mnie zrozumiałe pójście na łatwiznę – jak nie umiemy/nie chcemy nic zrobić, zwalamy na „coś”. Po drugie, fragmentarycznie zgadzam się, że dałem ciała w ujęciu amerykańskiego „jestem panem swojego losu”. Po trzecie, naprawdę rozumiem, że moje otoczenie jest bardzo zmęczone moim narzekaniem. Tak samo jak mi, tak też moim bliskim nie na rękę jest, że nie mam pracy, nie stać mnie na kawę, na wspólne zakupy, wyjazd na wakacje, a do tego ciągle nie mam humoru, bo się wszystkim martwię, nie chcę się spotkać, ani wyjść do klubu. Po czwarte, będę mimo wszystko upierał się, że nie do końca wszystko leży w mojej ręce. Jest wiele istotnych kwestii, których zwyczajnie nie przeskoczę. Od braku przedramienia począwszy po fakt, że nie skończyłem uczelni technicznej czy ekonomicznej.

Dlatego się nie narzucam ze swoim towarzystwem. Unikam pytań „co słychać?”, unikam spotkań „po latach”, nie lubię każdemu z osobna opowiadać ciągle swojej smutnej historii, w której wszystko od sierpnia wygląda dokładnie tak samo.

I naprawdę nie oczekuję cudu. Nie oczekuję też rad. Nie czekam na zaproszenie na święta. W zasadzie nie spodziewam się innej reakcji, niż westchnienia, że Mihał znowu pierdoli.

2 komentarze:

  1. Cześć Michał,
    we are coming in February to Warsaw, then we can swim and cook together :) Please stick around till then!
    Love, Irad

    OdpowiedzUsuń