hipokryta, hipochondyk, hipopotam

blog Mihała to miejsce zwykłe

miejsc zwykłych jest dużo

niedziela, 18 listopada 2012

piętno


Jak tylko zaczął się w moim życiu etap wysyłania aplikacji o pracę, oznaczało to również początek zastanawiania się czy i jak pisać w nich o tym, że nie mam ręki. Z jednej strony nie powinno mieć to najmniejszego znaczenia podobnie jak fakty czy mam dzieci, jestem gejem, mam żonę, przynależę do rasy żółtej czy wyznania muzułmańskiego. Z drugiej strony przecież nie wysyłam CV tam, gdzie wiem, że brak ręki uniemożliwia wykonywanie pracy – marzenia o byciu lekarzem, strażakiem czy bokserem porzuciłem już bardzo dawno. Z trzeciej już strony uczestniczyłem kiedyś w warsztatach poszukiwania pracy przez osoby niepełnosprawne i usilnie „wciskano” nam tam, by ze swoich przywar czynić zalety, by argumentować, że pracodawca zatrudniając osobę bez ręki zyskuje dzięki temu szereg ulg, ma szanse na dofinansowanie i generalnie może więcej zyskać niż stracić. Tylko nikt nam na tych warsztatach nie wyjaśnił, jak zaznaczyć to w dokumentach aplikacyjnych, by już pierwsze zetknięcie osób z HR ze mną już uwypuklało takie korzyści. Z kolejnej strony zdarzają się ogłoszenia, w których wyraźnie zaznaczone jest, że pracodawca chętnie szuka osoby niepełnosprawnej i wtedy niby jest łatwiej, choć chyba największym z możliwych banałów byłoby tu stwierdzenie, że osobie niepełnosprawnej jest generalnie trudniej znaleźć pracę niż osobie pełnosprawnej. 

Osoby przeprowadzające ze mną rozmowy kwalifikacyjne różnie reagują na fakt, że oto kandydat przychodzi niepełnosprawny. Jedni milczą i nie robią z tego kwestii, drudzy pytają o to w semiprofesjonalny sposób w ścisłym związku z charakterem pracy, na którą aplikuję, a inni walą prosto z mostu niemal zaraz po „dzień dobry”. Przykład ostatniej rekrutacji bardzo mnie zasmucił. Za pośrednictwem przyjaciela aplikowałem do dużej firmy. Miałem opory, bo nie podobał mi się charakter pracy, ale w mojej sytuacji trudno jest wybrzydzać. Dużo rozmawiałem z przyjacielem i obaj argumentowaliśmy, dlaczego ta praca może być szansą i dlaczego nią być nie może. Ostatecznie po wielu przemyśleniach zdecydowałem się pójść na spotkanie rekrutacyjne (słowo klucz). Zerwałem się z zajęć uniwersyteckich, pożyczyłem buty z tych eleganckich (już wcześniej), przygotowałem się do rozmowy i wykonania zadania rekrutacyjnego. Całość miała trzy części i trwała prawie dwie godziny, a przyszło na nią jedenaście osób. Zrobiłem wszystko najlepiej, jak umiałem, dzięki mieszance przygotowania, elokwencji i inteligencji wydaje mi się, że zrobiłem dobre wrażenie. Po dwóch dniach mało istotnym dla przykładu kanałem dowiedziałem się od kolegi kolegi znajomego, że pracy nie dostanę, bo nie mam ręki. I kropka. Rzeczywiście minął termin, do którego miano się do mnie odezwać i nikt tego nie zrobił. Z jednej strony naprawdę rozumiem – skoro możemy wybrać spośród jedenastu mniej więcej podobnie przygotowanych do pracy kandydatów, lepiej wybrać tego bez ręki. Z drugiej jednak strony jak pomyślę o tym, ile czasu, przygotowań, niemal kłótni i walki wewnętrznej poświęciłem, by w ogóle tam pójść i w dodatku, ile czasu i uwagi poświęciły osoby prowadzące tę rekrutację, by ostatecznie usłyszeć jak wyrok, że nie, bo nie mam ręki, wszystkiego mi się odechciewa.

A cała zabawa sprowadza się do tego, by w takiej sytuacji na drugi dzień rano wstać z łóżka i w bardzo zbliżony sposób dalej wysyłać aplikacje. Z całą świadomością, że takie sytuacje są i będą, bo nie ma i nie będzie ręki. Bo nie ma i nie będzie wyboru. 

Bardzo analogicznie jest z randkowaniem i związkami. Napisać czy nie napisać przed spotkaniem, że nie mam ręki. Uprzedzić czy ryzykować minę i reakcję po drugiej stronie, które potem mogą się śnić po nocach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz