Moja mama zawsze mówiła, że
urodziny to taki dzień, kiedy się robi same przyjemne rzeczy i decyduje o
wszystkim. Gdy byłem mały mogłem sam decydować, w co się ubiorę, co będę jadł,
co będę robił po szkole i co będziemy oglądać wieczorem w telewizji. Ta drobnostka
została mi do dziś. Co roku staram się w urodziny zrobić coś niezwykłego, coś
mojego, coś dla czystej przyjemności i w tym roku pojawił się problem… Nie
byłem w stanie ustalić, co chciałbym robić. Najbliższy byłem opcji pt. szybki
powrót do domu z pracy, wskoczenie w dres, zapomnienie o szkole, pracy,
obowiązkach oraz oddanie się leżeniu z komputerem i patrzeniu w jutub. Ale wciąż
myślałem, że muszę zrobić coś ekstra. Wtedy dotarło do mnie, że nie wiem. Nie mogłem
ustalić, na co mam ochotę. Co roku z okazji własnych urodzin kupuję sobie sam
prezent. Już dawno skończyły się czasy, gdy dostawałem cokolwiek od rodziców,
babci, wujków czy cioć, zatem sam sobie robię „niespodziankę” i kupuję coś niecodziennego.
Ratując się niemal w desperackim akcie od wracania w urodzinową środę prosto do
domu postanowiłem pojechać do Ikei. Towarzyszył mi Piotrek, który też chciał
kupić mi prezent. Ostatecznie pogadaliśmy, zjedliśmy, zaliczyliśmy jeszcze inne
centrum handlowe i de facto nic nie kupiliśmy. Czułem się jak zagubiona
dziewczynka, która na nic nie może się zdecydować, a jednocześnie odczuwa
przymus i dyskomfort sytuacji oraz liczy uciekające minuty tego przecież
jedynego w roku dnia. Przerażenie połączone z podnieceniem sprawiło, że
biegałem jak szalony, a gdy w końcu o 21:30 dotarłem do pustego już mieszkania,
siadłem na łóżku i dosłownie padłem.
W czasie kolacji w Ikei dotarło
do mnie, że nie wiem, co sprawia mi przyjemność. Że przez ostatnie trzy miesiące
tak bardzo skupiłem się na wdrażaniu w życiu Mihała bez depresji, że totalnie
zagubiłem gdzieś wizję siebie dla siebie. Że tak bardzo chcę być uśmiechniętym
i postrzeganym za zadowolonego. Że działam i staram się dla innych, dla
wizerunku, dla zmiany przez zmianę. To było jak zimny prysznic. Bo o ile cała
ta zmiana mi służy i jest inwestycją długoterminową, o tyle bywa bardzo
nieprzyjemna. Często nie mam na nic ochoty, jestem przemęczony, niewyspany i
uśmiecham się ostatkiem sił. Brakuje mi czasu na rzeczy, które są lub
chciałbym, żeby były przyjemne. Ale trwam w tym i daję sobie więcej czasu. I staram
się próbować. Mimo bardzo ograniczonych zasobów czasowych i finansowych wciąż się
rozglądam za swoimi rzeczami, zainteresowaniami, aktywnościami, pomysłem na
przyszłość.
Ostatecznie sam sobie kupiłem
trzy tshirty na wyprzedaży w Housie i stópki w Go Sporcie. Zajęło mi to jakieś
8, może 9 minut. Szaleństwo zakupowe i małe przygotowania do wiosny, która
miała falstart tydzień temu, a teraz leży gdzieś w rowie przysypana śniegiem.
A jaki w tym wszystkim paradoks? Że
chcąc-nie-chcąc spędzenie urodzin z Piotrkiem w Ikei było niecodzienne i
przyjemne, w końcu łosoś z frytkami jest smaczny, no i zawsze to lepiej wracać
do domu samochodem. I nie byłem sam.
you learned to give not because you have much but because you know exactly how it feels to have nothing
OdpowiedzUsuńhugs :-) U got a friends in Us