Wyjazdy na Pomorze Zachodnie nie
należą do łatwych. Chyba nigdy nie należały. Może ten pierwszy po rozpoczęciu
studiów w Warszawie był inny, bo de facto w nieznane, myślałem, że będzie
podobny do wyjazdów na święta, które wielu ludzi odbywa tak często. Ostatni raz
w Szczecinie byłem w czerwcu 2011, 18 miesięcy temu. Oczywiście w międzyczasie były
setki pomysłów i okazji by jechać na święta, na weekend, na urodziny, na cztery
dni, do babci, do przyjaciół. Ale nie. Brakło chęci, motywacji, zacięcia i
przede wszystkim pieniędzy. Mimo moich wielkich zniżek kolejowych (które znikną
27 marca 2013) to i tak zawsze jest dużo złotych. Gdy dostałem pracę i
wiedziałem, że 15 stycznia stanę się biurwą, postanowiłem jeszcze przed jej
rozpoczęciem odwiedzić rodzinne miasto na kilka dni. Wszystko ładnie zgrało się
czasowo i 2 stycznia wsiadłem w pusty pociąg nad Odrę. Stresowałem się bardzo.
Dwie noce przed wyjazdem nie mogłem spać. Próbowałem nie planować i nie
wybiegać za bardzo w przód. Naturalnie kilka osób pytało, sugerowało spotkania,
ale postanowiłem ze wszystkim wstrzymać się do samego już w Szczecinie pobytu. I tak w ramach wolnego czasu oraz chęci robić i spotykać się z bliskimi i dalszymi. Tak
też się udało. Część rodziny czy znajomych nie dowiedziała się, że odwiedziłem
Pomorze, a z niektórymi spędziłem dużo czasu. Gdyby nie to, że całe cztery
dni padało, wiało, było odczuwalnie zimno (bo faktycznie niekoniecznie), pewnie
zrobiłbym więcej. Ale dużo spałem.
Po pierwsze zmienia się miasto. Od
nowych budynków w centrum, inne tablice z nazwami ulic, pomalowane bloki, nowe
wielkie centrum handlowe, po inne i nowe trasy autobusów i tramwajów (w tym
nowy cennik biletów). To od razu uświadomiło mi, jak bardzo to już niemoje
miejsce. Owszem śledzę nowinki na szczecińskich stronach z niusami, ale to nie
to samo. Po drugie, jak zawsze przekonuję się, że większa część Szczecina to obszar do
przejścia pieszo. Bardzo rzadko używam komunikacji miejskiej, wszędzie w dość
krótkim czasie przemieszczam się na nogach i warto wiedzieć wtedy, że plan
centrum opiera się na gwiaździstych rondach, co często potrafi skrócić drogę. Po trzecie, miałem sporo czasu, by odespać, podreperowałem też się na babcinych obiadkach i
mogłem spokojnie poukładać kilka rzeczy w głowie. Poskutkowało to kilkoma
wnioskami, czymś na kształt postanowień, ale o tym w osobnym miejscu. Chwilę byłem w Niemczech, zaliczyłem mszę i chrzciny (ostatni raz w kościele byłem w sierpniu 2011 też na chrzcie).
Zupełnie nie wiem, kiedy ponownie
pojadę do Szczecina. Obiecałem przyjaciółkom i babci, że szybciej niż za
kolejne 18 miesięcy. Lubię tam jeździć, gdy nie ma świąt, tłoku w pociągach i
jest trochę cieplej. Może najbliższa wiosna?
I korzystając z okazji wspomnę po
raz tysięczny. Szczecin nie leży nad Morzem Bałtyckim. Do morza jest 100 km
(drogą), jakieś 72 km (w linii prostej). A granica polsko-niemiecka jest na
Nysie Łużyckiej i Odrze z odchyleniem do 30 km w rejonie miasta Szczecina.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz