Z początkiem stycznia
postanowiłem być szczęśliwy. Choć brzmi to jak tytuł amerykańskiego poradnika,
naprawdę uwierzyłem, że tak będzie. W trzy tygodnie moje depresyjne życie
odmieniło się o 180 stopni: zacząłem pracę (de facto miałem do wyboru trzy (!)
różne oferty), poznałem bardzo interesującego faceta, zakończyłem toksyczną znajomość,
byłem w Szczecinie po ponad 1,5 roku nieobecności, pierwszy raz jeździłem na
nartach w Białce Tatrzańskiej, chodziłem na basen, zacząłem dobrze sesję,
Radwańska wygrywała 13 spotkań z rzędu itp., itd. Żyłem w równoległej
rzeczywistości, wierząc i wiedząc, że to słuszne, prawdziwe i moje, i że Mihał
jest nowy. Dostałem około 5-6 wiadomości od znajomych bliższych czy dalszych,
że się bardzo cieszą, że lubią uśmiechniętego Mihała, że gratulują i oby tak
dalej. I mi to też się podobało –mój uśmiech był szczery, a poziom endorfin
sięgnął chyba jakiegoś drugiego sufitu. Symbolicznie można to rozpatrywać w
kontekście zmiany daty i twierdzić, że rok 2013 jest rokiem mihałowym. Dorzucić
do tego można, że „było już tak źle, że w końcu musiało być lepiej”. A podsumować
wciąż przeze mnie nieuznawanym, że to „wszystko zależy tylko ode mnie i jeżeli
założę, że będę szczęśliwy, to będę szczęśliwy”. Cokolwiek to znaczy.
Uświadomiłem sobie dwie rzeczy. Po
pierwsze, że bycie szczęśliwym – bez względu na fakt czy chodzi o bycie
szczęśliwym czy wmówienie sobie, że jest się szczęśliwym – jest bardzo męczące.
Praca, studia, baseny, imprezy, wyjazdy, spotkania, telefony, dojazdy,
kaweczki, książki, filmy – to wszystko dobrze wygląda na fejsbuku. W rzeczywistości
czuję, że jestem cieniem samego siebie. Od 10 dni nie spałem dłużej niż 5
godzin, spędzam po 16 godzin poza domem, nie mam kiedy zjeść ciepłego posiłku,
jestem wypryszczony, wybladzony i mam gigantyczne wory pod oczami. Łatwo
stwierdzić, że marudzę, tylko że na bilans energetyczny niewiele jestem w
stanie poradzić. Gdy zaraz po powrocie z gór dostałem kosza, opadł entuzjazm i wyszło
wycieńczenie... Po drugie, nie podoba mi się
to, że wymaga się ode mnie bycia szczęśliwym. Ten cały feedback, że nowy Mihał
jest super zakłada, że stary Mihał super nie był. A przecież ten stary Mihał to
ja. Nie wiem, czy nowy Mihał to ja. Nie wiem, czy nowy Mihał zagościł na stałe.
Nie wiem, czy obecna sytuacja da mi poczucie szczęścia, czy po prostu z racji
bycia świeżą, zwyczajnie cieszy, bo nie nudzi. Chciałbym zachować ostrożność. Mam
świadomość, że to nie może być dotknięcie czarodziejskiej różdżki i że ot tak z dnia na
dzień będę rzygał tęczą. Naprawdę się staram w tym wszystkim odnaleźć i ustabilizować.
A z Radwańską, którą chyba mogę
nazwać swoją idolką, to mój los się w ogóle związał. Bo kosza dostałem tego
samego dnia, którego Agnieszka przegrała w ćwierćfinale AO z Li Na. I tak jak
ona nie poddam się.
Zaczynając pisanie tej blotki,
miałem na nią zupełnie inny pomysł. Ale to już osobna historia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz