W poprzednim blo wspomniałem o wnioskach
szczecińskich. W czasie czterodniowej sielanki u babci miałem dużo czasu, by
jeść, spać i układać myśli w głowie. To miało raczej taki charakter porządkowy
i regeneracyjny. Wiem, że za dużo myślę i starałem się pilnować, by nie popaść w
przesadne urefleksyjnianie. O ile konkretne cele na 2013 miałem ustalone już
dość dawno, o tyle jedna mniej namacalna rzecz wykrystalizowała się w Szczecinie. Od ponad
pół roku „katowałem się” przeświadczeniem, że jestem udręką dla swojego
otoczenia. Że moja depresja jest dla innych męcząco. Albo z racji bycia już
nudną, powtarzalną, oklepaną lub też z powodu niemocy mi pomożenia. I to było
dla mnie całkowicie oczywiste i zrozumiałe. Tylko tak chodząc po Szczecinie w
deszczu, pod wiatr i ponad 500 km od mojej codzienności, uświadomiłem sobie
prostą zależność. Ja też jestem zmęczony. Lub ogólniej, ja też mam prawo być
zmęczony. Docierały do mnie elementy układanek, ciotodram, chcianych i
niechcianych newsów. O ile rozumiem, bo w końcu jest częścią swojego
półświatka, o tyle pchnęło mnie to ku stwierdzeniu, że Warszawa mnie zmęczyła,
że zmęczyły mnie układy, niektóre znajomości, że zużył się materiał. Przez cały 2012 rok
fizycznie poza Warszawą byłem jedną noc (Zielonkę czy Piaseczno wliczam do
Warszawy dla uproszczenia), to symboliczne minięcie granicy miasta dużo dla
mnie znaczy. Zdrowo jest raz na jakiś czas zupełnie zmienić otoczenie – od budynków
po ludzkie twarze. I ten wyjazd do babci mi to pokazał.
Przebłyski tej myśli miałem
jeszcze przed świętami. Gdy obwieściłem na fejbuku, że znalazłem pracę,
nastąpiła fala lajków i pochlebnych komentarzy. Dostałem jednak wiadomość
prywatną, która mnie mocno zaskoczyła. Znajomy napisał mi, że zdaje sobie
sprawę, że słabo się znamy, ale chciałby wiedzieć, gdzie dostałem pracę. Grzecznie
odpisałem. A on stwierdził, że widzi, że to poważana sprawa, a to że tak
długo nie miałem zajęcia i pisałem o tym głośno, sprawiało mu swego rodzaju
przyjemność. Domyślam się, że chodziło o wspólnotę losów czy pocieszanie się,
że ktoś ma równie źle lub gorzej, ale nie wnikałem w szczegóły. Jeszcze gdzie
indziej, pod którymś moim depresyjnogennym statusem, który, jak to często
bywało, zebrał kilka lajków osób, które lubią, gdy jest mi źle, niewinna
duszyczka odezwała się i stanęła w „mojej obronie”. To wtedy pomyślałem po raz
pierwszy, że też jestem już zużytym materiałem.
W relacjach z innymi brakuje mi
rezolutności. Z racji różnych czynników jak długi, mój niski status majątkowy,
moja niepełnosprawność, moja charakterologiczna skłonność do ulegania i bycia
zależnym rzadko głośno stawiam na swoim. Mam plan i nadzieję, że 2013 to
zmieni. Że ja to zmienię.
I nie piszę tego w złej wierze. To
raczej pierwszy krok owej rezolutności właśnie. Zwykłe nazwanie zjawiska
mającego przecież miejsce, to pierwsza próba oswojenia.
trzymam kciuki ;-)
OdpowiedzUsuń