Z miesiąca na miesiąc obserwuję u
siebie sporą zmianę jakościową. Czuję, że wszedłem już w fazę, gdy frustracja
napędza frustrację. Wiele z pozoru niezależnych czynników występuje od
dłuższego czasu razem i powoduje u mnie stan ciągłego napięcia. Znowu nie mam
na nic siły, znowu nie mogę spać, a jak już zasnę, nie mogę wstać. Nie mam
ochoty się uspołeczniać, wychodzić z domu, nie umiem się cieszyć dobrymi
nowinami innych, a absurdem totalnym jest już to, że wkurzają mnie radosne
wpisy na fejsbuku. Bo mam w głowie rozdwojenie jaźni. Z jednej strony jestem
załamany, smutny, zły i bezsilny, bo nie mam pracy, nie mam kasy, nie mam ręki,
jestem zazdrosny i ciągle naburmuszony, a do tego zwyczajnie nie mam się do
kogo przytulić. Z drugiej strony wiem, że to niekorzystne, wyniszczające i
donikąd-nie-prowadzące, zatem w przebłyskach formy uśmiecham się, żartuję,
chemicznie nastrajam się pozytywnie basenem, zmuszam do uspołeczniania, staram
się prowadzić pozytywną narrację fejsbukową. I jest to bardzo fałszywe. Formy odreagowywania
tego stanu to pływanie, masturbacja, alienacja i niekontrolowane napady płaczu,
które ponownie zaistniały w moim życiu. Tylko to wszystko razem w moim
przypadku jest bardzo męczące. Chudnę, nie mam na nic siły, nie widzę już sensu
nawet w najdrobniejszych działaniach.
Czymś co zdecydowanie nie pomaga
jest presja. Mam poczucie, że w moim otoczeniu funkcjonuje przekonanie, że sam
jestem sobie winien obecnej sytuacji. O ile ma to naturalnie ziarno prawdy, o
tyle stanowi dla mnie fakt bardzo krzywdzący. Moja babcia jako jedyny
zainteresowany mną członek rodziny w sensie biologiczno-społecznym oraz część
grona przyjaciół, którzy są moją rodziną w sensie funkcjonalnym, mniej lub
bardziej stanowczo twierdzą, że sam sobie zgotowałem ten los i pretensje mogę
mieć tylko do siebie. To rodzi kilka kwestii. Po pierwsze, to dla mnie
zrozumiałe pójście na łatwiznę – jak nie umiemy/nie chcemy nic zrobić, zwalamy
na „coś”. Po drugie, fragmentarycznie zgadzam się, że dałem ciała w ujęciu
amerykańskiego „jestem panem swojego losu”. Po trzecie, naprawdę rozumiem, że
moje otoczenie jest bardzo zmęczone moim narzekaniem. Tak samo jak mi, tak też
moim bliskim nie na rękę jest, że nie mam pracy, nie stać mnie na kawę, na
wspólne zakupy, wyjazd na wakacje, a do tego ciągle nie mam humoru, bo się
wszystkim martwię, nie chcę się spotkać, ani wyjść do klubu. Po czwarte, będę
mimo wszystko upierał się, że nie do końca wszystko leży w mojej ręce. Jest wiele
istotnych kwestii, których zwyczajnie nie przeskoczę. Od braku przedramienia
począwszy po fakt, że nie skończyłem uczelni technicznej czy ekonomicznej.
Dlatego się nie narzucam ze swoim
towarzystwem. Unikam pytań „co słychać?”, unikam spotkań „po latach”, nie lubię
każdemu z osobna opowiadać ciągle swojej smutnej historii, w której wszystko od
sierpnia wygląda dokładnie tak samo.
I naprawdę nie oczekuję cudu. Nie
oczekuję też rad. Nie czekam na zaproszenie na święta. W zasadzie nie
spodziewam się innej reakcji, niż westchnienia, że Mihał znowu pierdoli.
Cześć Michał,
OdpowiedzUsuńwe are coming in February to Warsaw, then we can swim and cook together :) Please stick around till then!
Love, Irad
Irad <3
Usuń