Zdarza się, że bardzo wolno, ale
zawsze nadchodzi piątek wieczór. Prawie zawsze to moment odetchnienia, relaksu,
obniżenia obrotów. Początek weekendu, który wbrew prawom fizyki mija dwa razy
szybciej niż jakikolwiek inny czas, oznacza dla mnie ostatnio tylko jedno: sen!
Już któryś piątek z rzędu wracam do domu około 19:00 i mniej więcej 21-21 leżę
już w łóżku i chcąc-nie-chcąc zasypiam patrząc w ekran komputera. Ostatni raz
na imprezie w piątek byłem na urodzinach przyjaciela w połowie stycznia, a tak
z wyjściem do klubu to chyba jakoś w październiku. I pytam sam siebie często „dlaczego?!”.
Tak, jestem stary. Tak, jestem zmęczony. Brakuje mi snu, posiedzenia w domu w
brudnym ubraniu, czasu na zajęcie się „mieszkaniem”, sprzątnięcie, zrobienie
prania, ugotowanie czegokolwiek innego niż ryż z warzywami z puszki. Weekendami
nadrabiam leniuchowanie, ogarnięcie samego siebie, nauki, czytania, zakupów,
często to jedyne dni, gdy mogę spokojnie iść na basen. Przyznam, że mnie to
frustruję. Nawet jeżeli zaplanuję sobie imprezę, staram się na nią nastawić,
wręcz zmusić, gdy przychodzi piątek i upewniam się na stronie http://www.czytoweekend.pl/, że jest weekend
– nie mam siły i chęci. Po dwóch miesiącach jednoczesnego studiowania i
pracowania dopadł mnie pierwszy poważniejszy kryzys. Moja cudowna babcia, która
z reguły jest skarbnicą niemal kabaretowych tekstów stwierdziła, że nie mam
innego wyboru, tylko się jeszcze ten ponad rok przemęczyć, a potem to już
będzie lightowo. No i oczywiście mnie to i rozśmiesza, i dobija.
Wracając z pracy w piątek wchodzę
do sklepu, kupuję sobie coś dla przyjemności (w ostatni piątek były to lody,
którymi „świętowałem” przedłużenie umowy w pracy) i zamykam się w swoim pokoju.
Wielu zgodzi się ze stwierdzeniem, że piątek wieczór to czas święty. Dla mnie
ma to wymiar jak najbardziej realny – w piątek nigdy nie biorę się za żadne
obowiązki. Bez względu na to, jak bardzo wiele zadań mam do zrobienia w
weekend, piątek zostawiam dla nic-nie-robienia. Tak też radziła mi babcia – „że
nawet w najbardziej obłożonym tygodniu musisz znaleźć chwilę dla siebie”. I cokolwiek
znaczy „czas dla siebie” – bo przecież wszystko co teraz robię jest jakąś
inwestycją w siebie na przyszłość – zawsze staram się słuchać swojej mądrej
babci. Od dzieciństwa piątkowe wieczory są moje i dla mnie: bez szkoły, bez
sprzątania, bez gotowania, bez pracy, bez planowania, bez martwienia się. Po prostu
reset mózgu, bez rzeczy, które w pozostałe wieczory zaśmiecają mi myśli.
Naturalnie brakuje mi spotkań z
przyjaciółmi na drinka, film, granie, śmiechy, wyjście do klubu czy np. szalony
weekendowy wypad do innego miasta. Czasami udaje mi się wyjść gdzieś do kogoś w
sobotę, choć to nie proste. Nie ma co ukrywać, że w pewnym stopniu brak
funduszy też blokuje weekendowe rozrywki. I jak mantra: „kiedyś to
zaprocentuje, kiedyś to zaprocentuje, kiedyś to zaprocentuje”.
Ciekawe czy babcia bierze pod
uwagę możliwość mojego zawału serca?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz