11 września 2001 roku miałem 14
lat i byłem w drugiej klasie gimnazjum. Pamiętam, że wróciłem ze szkoły,
zjadłem i od razu zabrałem się do nauki. Siedziałem przy biurku tyłem do
włączonego telewizora, gdy jednym uchem usłyszałem o ataku na WTC. I się zaczęło…
przez tydzień w szkole mówiliśmy tylko o terroryzmie. Większość nauczycieli
czuła, że musi z nami o tym porozmawiać i opowiedzieć o odwiecznej walce dobra
ze złem. Zupełnie podobnie było po śmierci Jana Pawła II czy podczas występów
polskiej drużyny piłki nożnej na mundialu w Japonii i Korei Pd. - połowa lekcji
się wtedy nie odbywała, a społeczeństwo ogarnął jakiś taki dziwny stan
histeryczno-sparaliżowany. Jeszcze był zamach w Madrycie, w Londynie, w
Norwegii, a w tym tygodniu doszedł i Boston. Czuję się wręcz bombardowany
newsami na temat zamachów, bomb, ofiar, podejrzeń, pościgów, rakiet, strzałów w
szkołach… i lekko to po mnie spływa. Mam poczucie, że po wszystkich to
spływa. A przynajmniej po tych, z którymi mam bezpośredni kontakt. Rzadko
oglądam telewizję, ale jak już uda mi się u kogoś obejrzeć „wiadomości”, mam
wrażenie, że to niemal kronika wojenna i jeszcze do tego spis zgonów, wypadków,
katastrof. W sumie nie dziwi mnie, że taki Boston już nie porusza. Z jednej
strony media zamęczają czerwonymi „breaking news” wyolbrzymionymi do granic
możliwości. Z drugiej natura ludzka nie jest w stanie reagować na całe zło i
zwyczajnie wycofuje się ze „współodczuwania”, gdy znowu ktoś kogoś wysadza w
powietrze. A z trzeciej minimalnie chyba istnieje w Polsce przekonanie, że
terroryzm nas trochę nie dotyczy. No chyba, że ktoś wierzy w zamach smoleński.
Czy kogoś dziwi jeszcze w ogóle
zło wyrządzane przez ludzi? Czytam o martwych dzieciach trzymanych w lodówce,
gwałconych dziewczynkach w Indiach, zamachowcach samobójcach na Bliskim
Wschodzie, psychopatach z bronią i co? Hobbes miał rację. Zawsze się z nim
zgadzałem, że ludzie są z natury źli. I o ile często terroryzmu nie da się
wyjaśnić czy uzasadnić, o tyle łatwo jest to wszystko podsumować zwalając na
niezdefiniowane zło tkwiące w jednostkach. Mam takie momenty, że jadę metrem/pociągiem
i wyobrażam sobie zamach. Bo przecież o
to w nich chodzi – często tylko o to. By ot tak, nagle, niespodziewanie,
niewinnie, niemal przypadkiem akurat tutaj i wtedy wysadzić coś, a najlepiej i
kogoś, w powietrze. Jebut i koniec. Temat na kilka dni. Wytłumaczyć, nie
wytłumaczą (bo nie mogą), ale opowiadać, pokazywać, wałkować będą bez przerwy.
A moja babcia twierdzi, że na
zdjęciach z zarostem wyglądam jak gruziński terrorysta. Co jest w sumie bardzo
śmieszne. Ale jak mnie kiedyś nie wpuszczą do USA za moje zdjęcie w paszporcie,
śmiać się nie będę.
To nie jest tak, że tragedia
ludzka mnie nie rusza. Zdaję sobie sprawę, że za wielkimi atakami o podłożu
politycznym stoją minitragedie rodzinne. Tylko to męczące jest. Niemyślenie,
niemówienie, nieczytanie o tym jest łatwiejsze. Cieszmy się, póki ktoś nie
wysadzi nas w naszej ulubionej kawiarni.
świat taki już jest. To media kreują rzeczywistość. Człowiek jest człowiekiem i nim pozostanie. Te zbiorowe histerie po wstrząsających wydarzeniach np. śmierć JPII to tylko chwila uniesienia masy ludzkiej, która gdzieś w głębi pragnie dobra i wzajemnego wsparcia.
OdpowiedzUsuń