hipokryta, hipochondyk, hipopotam

blog Mihała to miejsce zwykłe

miejsc zwykłych jest dużo

sobota, 10 listopada 2012

blo o sraniu


Kupa to temat bardzo trudny (?). Coś co towarzyszy każdemu, (prawie) codziennie i jest jedną z niewielu rzeczy uniwersalnych i stanowiących o równości gatunku ludzkiego, jest takie przemilczane. Zaryzykuję stwierdzenie, że wszyscy lubimy srać. Na pewno srać lubię ja. Zaczynając od tego, że czuję się lżej, zdrowiej (w końcu zbędnych rzeczy się pozbywam), a kończąc na tym, że mam po kupie poczucie, że mój brzuch jest ładniejszy oraz naturalnie mniej ważę. Chyba wszyscy mają podobnie? Czy nie? Może mam fiksację. A może nie mam i po prostu ciekawią mnie to, dlaczego rozmawianie o kupie to już wyższy poziom wtajemniczenia znajomości.  Bo tak się zwykło mówić, ba (!) nawet robić. Nie z każdym porusza się temat srania czy niewysrania, podobnie jak nie przy każdym pozwala się sobie na głośne pierdnięcia. Jak się mieszka z obcą osobą, uważa się, by po kupie nie śmierdziało w łazience. Gdy mieszka się z kimś bliskim lub wręcz z parą temat kupy staje się tajemnicą dzieloną, który nadal stanowi tabu na zewnątrz, na gości, dla innych. Analogicznie, gdy używa się łazienki u „słabych” znajomych, albo w miejscach publicznych. Ja zwyczajnie nie potrafię. Przez 12 lat szkoły (to był fizycznie ten sam budynek, choć zmieniała się instytucja) srałem może dwa razy – w takich już krytycznych przypadkach. Sranie u siebie to jednak sranie u siebie. Pojedyncze przypadki kupy „na mieście” lub u ludzi stanowią dla mnie, ale i dla niektórych moich bliskich, epizod na tyle charakterystyczny, że wieńczy go wręcz sms czy telefon informacyjny.

Zawsze śmieszy mnie, jak ktoś pierdnie po cichu w komunikacji miejskiej. Śmierdzi, wszyscy wiedzą, nikt nie drgnie albo ktoś tylko ostentacyjnie da do zrozumienia, że zwyczajnie jebie i z grymasem na twarzy przejdzie na drugi koniec wagonu, co powoduje, że myślę o tej osobie jako o sprawcy zanieczyszczenia. Raz w pracy w towarzystwie w czasie dłuższej przerwy zapadła niezręczna cisza i padło sakramentalne: „to o czym teraz porozmawiamy?”. Ku mojej uciesze jedna z koleżanek zaproponowała temat: „kupa”. Bardzo chciałem zobaczyć, jak potoczy się sprawa, ale zwyczajnie nikt nie podchwycił tematu. Z perspektywy czasu żałuję, że nie zrobiłem tego ja. Trochę tak by badawczo sprowokować reakcję grupy. Obiecuję, że następnym razem, gdy padnie powyższe pytanie w towarzystwie, zaproponuję z pełną powagą gadkę o sraniu. Bo to dla mnie temat nieobrzydliwy i też zupełnie niezboczony. Bądźmy naturalni – choć jednak golmy pachy. 

A temat jest żywotny. Języka niemieckiego uczyłem się osiem lat, a teraz uważam, że nic nie pamiętam. Prawie nic, bo z trzeciego rozdziału podręcznika już na zawsze pozostanie mi w głowie sraczka i rozwolnienie, których nie umiem tak na zawołanie powiedzieć po angielsku czy hiszpańsku.

Mam to szczęście, że śniadanie plus kawa zawsze na mnie działa, jak chcę, by działało. Z różnych źródeł wiem, że połączenie szklanka coli plus szklanka kawy też pomaga. W całe te jogurty, serki nie bardzo wierzę, choć jogurt/maślanka/kefir i kawa – efekt murowany.

1 komentarz:

  1. bo w życiu jest wystarczająco gówna, zęby gadać o banalnych kupach:)

    OdpowiedzUsuń