„Potwory i Spółka” to jedna z
moich 3-4 ulubionych bajek. Pełny metraż z 2001 roku widziałem kilkanaście
razy, a Mike Wazowski należy do jednej z niewielu postaci, które mnie w życiu
jakoś inspirują. Aż 12 lat musiałem czekać na kolejny show straszenia. Wydaje mi
się, że już w 2012 były krótkie trailery nowych Potworów. Później na pewno
zastosowano w nich ciekawy zabieg umieszczenia sceny, której nie ma w samym
filmie. To miłe zaskoczenie, gdy okazuje się, że zapowiedź nie opowiada całej
fabuły i nie wystarczy zamiast filmu, by mieć całkiem słuszne przekonanie, że
się film zna. „Monster Inc.” miały tego pecha, że w szranki o Oscara dla
najlepszego filmu animowanego (to był chyba pierwszy rok, gdy takiego wręczano)
stanęły między innymi z pierwszym „Shrekiem”, który okazał się bezkonkurencyjny
– swoją drogą jaki to był dobry rok dla kina anonimowanego dla dzieci i
dorosłych. Bo te nowe bajki to bajki dla dzieci tylko z technicznego punktu
widzenia. Często fabuła, dialogi, nawiązania do popkultury, ukryte programy
polityczne czynią z nich poważne dzieła dla dorosłych ubrane w kolorowe i
bardzo śmieszne szaty. Daje to interesujący efekt – w kinie dzieci śmieją się w
innym momentach niż dorośli, a jak już w
tych samych to z innych powodów.
Pomysł na scenariusz pierwszej
części – choć w sumie ta świeża to jakby prequel starszej – jest rewelacyjny. Prosty,
dobrze pomyślany świat, odwrotnie rzeczywisty, bazujący na podstawowych
emocjach układ, a jednocześnie umiejętnie wkomponowany dość oklepany schemat złego szefa
chcącego przejąć kontrolę nad światem i walka w imię „dobra” – to wszystko w 1,5 godziny
tworzy wymiar dużo szerszy, bo chyba każdy zakładał, że Potwory mają tam po
drugiej strony drzwi swoje szkoły, szpitale, muzea i pikniki. I do szkoły, a
konkretnie na uniwersytet zaprasza nas część zero. I to nowe wydanie jest jak
narysowana amerykańska komedia o kampusie uniwersyteckim. Wypisz, wymaluj cały
rok akademicki w koledżu – od kocenia, walki bractw, wykładów w sali na wzór
teatru greckiego, przez egzaminy, imprezy, surową pani dziekan i bibliotekarę, wyrywanie
czirliderek, charakterystyczne bluzy Alma Mater aż po wielki finał na boisku do
rugby. Przyznaję, że wcale nie było tak super i śmiesznie, jak się
spodziewałem, ale czas spędzony z Wazowskim i jego samozaparciem dał mi
symbolicznego kopa, by niszczyć napotykane bariery. I czy ktoś powie, że bajki nie kształcą?
Nigdy nie miałem takich drzwi w
sypialni, przez które mógłby wejść potwór. Bałem się bardzie tych spod łóżka i dla tego
nie umiałem, i nie chciałem spać od ściany.
Oraz studenty to potwory, nie mam
co do tego żadnych wątpliwości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz