Semestr zaczyna wchodzić w
kulminacyjną fazę. Dla mnie oznacza to, że poziom obłożenia pracą zwiększył się
o połowę. W każdej wolnej chwili zajmuję się trzema większymi projektami
jednocześnie – każdy w grupie, co bardzo utrudnia synchronizację wolnego czasu.
Z jednej strony ilość pracy w pracy, pracy w szkole i pracy w domu mnie
przeraża i paraliżuje, z drugiej jakoś dziwnie wciąż mam poczucie, że dam radę.
Już jest ciężko i do trzeciego tygodnia czerwca będzie tylko ciężej, ale wiem
też, że potem czeka mnie w końcu jakaś mała ulga. Ilość egzaminów, a
szczególnie ich terminy, wymuszą „stracenie” kilku dni urlopu, ale w końcu
robię to dla siebie. Często muszę powtarzać sobie, że studiuję i zapierdalam
dla siebie. Chodzę na basen dla siebie, sprzątam dorabiając dla siebie,
rozwijam się poprzez socjologię tylko i wyłącznie dla siebie. To jest chyba ten
czynnik, który powoduje, że jeszcze nie wpadłem w panikę. Brak paniki wcale nie
powoduje, że nie narzekam. Marudzę i to bardzo. Tak już mam, a że gdy dzieje
się dużo, mówię o tym dużo. Nie zmienia to jednak faktu, że i tak wiem, że
jakoś sobie poradzę, nie na 100%, nie jednocześnie, może z części trzeba będzie
zwyczajnie zrezygnować, ale jednak wyjdę na swoje. Marudzenie trochę mnie nakręca
i motywuje, a trochę też sprawia, że mam o czym mówić.
Chyba ze wszystkim tak mam. Pogadam,
przerażę się, powiem, że się nie uda, a potem i tak jakoś się dzieje, czasem
swoim tempem i drogą, czasem ciężką pracą i ponadprzeciętnym zaangażowaniem. Chyba
nie umiem inaczej, chyba wynika to z mojego wysokiego stopnia przejmowania się
dosłownie wszystkim, co znajduje się dookoła. Naturalnie zdarzają mi się
momenty, gdy mam ochotę usiąść i się rozpłakać, gdy potrzebuję się od
wszystkiego oderwać i spędzić cały dzień na graniu w Heroesów lub zapomnieć o
całym świecie z piwem, lodami i dobrym filmem, ale traktuję je jako wpisane w
kosztorys, usprawiedliwione i zdrowe odreagowanie. Wtedy też pytam, jaki to
wszystko co robię, ma sens? Jednak wciąż uważam, że w dłuższej perspektywie i
ogólniejszym sensie jest to inwestycja w swoją przyszłość. Trzeba pocierpieć. I
trzeba dać radę!
Także jeżeli komuś marudzę, niech
ten ktoś pamięta, jaką to mi wypełnia funkcję. Że tak naprawdę robi mi to
dobrze, że w efekcie finalnym wszystko się układa. To taka moja mała terapia.
Przez najbliższy miesiąc
narzekania z mojej strony będzie pewnie więcej, uprzedzam lojalnie. Jak kto
wrażliwy, niech się nie zbliża na odległość wiadomości na fejsbuku, smsa czy
zasięgu mojego głosu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz