Lubię zombi. Tak jak panuje
światowa moda na wampiry, tak ja oprócz krwiopijców lubię też zombitki. Odkąd pamiętam
filmy o wirusie przenoszonym głównie przez ugryzienie, powolnych maszkarach i
zjadaniu mózgów należały do tego grona, które uwielbiałem oglądać, ale
jednocześnie bardzo się ich bałem i chowałem głowę w poduszkę. Na nowej wersji „Świtu
żywych trupów” w kinie byłem dwa razy – w tym raz z moją jeden-dzień-starszą
przyjaciółką, kiedy to byliśmy jedynymi osobami na seansie. Jest bardzo
niewiele filmów, które widziałem w kinie więcej niż raz, a powyższy powtórzyłem
z przyjemnością. Tak jak różne są zasady i rysy scenariuszy filmów o wampirach,
tzn. w jednym filmie mają odbicia w lustrze, w innym mogą się zmieniać w
nietoperze, w jeszcze innym świecą się w dzień, a nie palą; tak podstawowa
zasada u zombi jest podobnie bardzo prosta – boom i nagle trupy wstają i jedzą.
Gryzą, zabijają, ale następne trupy wracają jako „świeże” zombi. I praktycznie
wszędzie plaga się szybko roznosi po całym świecie i stanowi o końcu ludzkości.
W tym żywym sensie. Odkąd świat stanął tak całkiem realnie w obliczu zagrożenia
bronią biologiczną i chemiczną, taka wizja wirusa wypuszczonego przez jedno
państwo, który się rozprzestrzenił i wymknął spod kontroli, wydaje mi się
prawdopodobna. Może nie na taką skale i z takimi skutkami, ale katastroficzne
filmy o grypie, fantastyczne o czymś, co uniemożliwia ludziom rozmnażanie czy
właśnie obrzydliwe obrazy przerabiania się ludzkości na zombi – trafiają do
szerokiej publiczności.
Ilekroć oglądam stare wersje żywych
trupów, nowe, inne pomysły jak „Resident Evil” czy ostatnio popularny „The walking
dead”, zastanawiam się, czy jest jakiś sensowny sposób na happy end. Nie kojarzę,
by którakolwiek historia o zombi dawała pomysł na odwrócenie końca ludzkości. To
taki koniec-koniec. Więc by się jakoś uatrakcyjniać historie o zombi się
komplikują, dywersyfikują. I tak przykładowo „The walking dead” bardzo
przypomina „Lost”. Nie chodzi o to, że są zombi, że koniec świata, że grupa
ludzi znalazła się w jakiejś kosmicznej sytuacji, a bardziej o to, co dzieje
się między jednostkami, między grupkami, jaką naturę mają ludzie i jak się adaptują.
Pierwszy sezon tego opartego na komiksie krótkiego serialu był udany. Drugi momentami
nudził statyczną farmą. Trzeci natomiast zamienił farmę na więzienie, dodał
drugą linię fabuły (jak „Glee”) i się rozdrobnił. Ubiegłotygodniowy odcinek był
pierwszym dobrym, a tu już w pierwszym tygodniu grudnia koniec sezonu i znowu
długie miesiące czekania.
Motyw zombi zahacza też mocno o
parodię. Wpisuje się w ogólną tendencję do prześmiewania śmierci, zagłady i
wyraża przesyt wykorzystywania.
A taka zagłada świata przez hordy
zombi wyklucza wegetarianizm. I trzeba jeść mózgi. Ohyda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz