hipokryta, hipochondyk, hipopotam

blog Mihała to miejsce zwykłe

miejsc zwykłych jest dużo

poniedziałek, 27 lutego 2012

szczęście ma pecha


Mam życiowego pecha. Wczoraj robiłem kawę w małym, ciśnieniowym czajniczku specjalnie do parzenia kawy stworzonym i go przewróciłem. Zalała się cała kuchenka, podłoga w kuchni, a ja ledwo uniknąłem poparzenia. Niby duperela, ale jednak się przejąłem. Po pierwsze, bo nie było to u mnie w domu i ktoś inny niż ja poniósł straty, po drugie, ponieważ cały weekend spędziłem na myśleniu o protezie, przeszło mi przez głowę, że może gdybym ją akurat w tej sytuacji miał, nie doszłoby do tego durnego „wypadku”. Tak czy inaczej jestem przyzwyczajony do pecha. To taka trochę mieszanka podejścia pesymistycznego z żywym przekonaniem, że coś mi się zawsze nie uda. Pesymista jest teoretycznie w lepszej sytuacji. Nastawia się negatywnie i jeżeli coś rzeczywiście mu się nie uda, smuci się mniej, bo przewidział takie zdarzenie. Jeżeli coś jednak się uda, cieszy się podwójnie, bo się udało i bo uniknął nieudania się. Tylko by być pesymistą, trzeba mieć cholernie silną psychikę. Lub po prostu lubić czuć się źle. Gdy twierdzę, że jestem przyzwyczajony do pecha, mam na myśli, że w pewnym sensie dobrze czuję się w sytuacjach, które są dla mnie niekorzystne. Mam opanowane czucie się źle, nauczyłem się przystosowywać do sytuacji negatywnych, a poniekąd też samo umartwiania się sprawia mi swego rodzaju przyjemność.

Teoretycznie ostatnio powinienem przyznać, że kilka rzeczy naprawdę się układa. Poznałem osobę, z którą chciałbym związać się na dłużej i która już teraz bardzo wiele dla mnie znaczy; znalazłem pracę, mam perspektywę wyjścia z długów i osiągnięcia stabilizacji finansowej; wydaje też mi się, że wzmocniły się więzy z moim najbliższym gronem przyjaciół. Tak obiektywnie jestem w stanie przyznać, że to warunki mogące dać poczucie szczęścia. Tylko ja szczęścia nie rozumiem. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że nigdy szczęśliwy nie byłem. Należę do tej grupy osób, które zawsze znajdują sobie powód do narzekania. Gdy wydarzy się coś dobrego, uwagę skupiają na czymś innym, co akurat w danym momencie jest nie ok. I dlatego teraz zamiast cieszyć się z nowej pracy czy rodzącej się relacji, martwię się kręgosłupem, protezą ręki, zębami, brakiem kasy czy jedzenia. Bo czym jest szczęście? Radość i zadowolenie to stopnie szczęścia? Czy jak ktoś się dużo śmieje to znak, że jest szczęśliwy? Nie jest. Ażebym ja poczuł się szczęśliwy, muszę chyba przekonstruować swoją strukturę psychiczną.

Mój współlokator twierdzi, bo się naczytał znanych socjologów, psychologów i psychoanalityków, że on konteneruje we mnie swoje negatywne emocje, a ja w nim swoje pozytywne. W ten oto sposób on jest cały czas zadowolony, a ja ciągle smutny.

A w moich cyklach sinusoidalnych dobrego i złego humoru, czasem smutek zastępowany zostaje przez gniew. Taki bezprzyczynowy, denerwujący gniew. Zupełnie jak ten odczuwany przez Jean Cabot graną w „Crashu” przez genialną Sandrę Bullock.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz