Na weekend 6-8 lutego 2015 r.
pojechałem do Krakowa na ćwierćfinał Fed Cup by BNP Paribas między kobiecymi
reprezentacjami w tenisie Polski i Rosji. Wielkie wydarzenie zapowiadane jako
starcie Sharapovej i Radwańskiej (odpowiednio nr 2 i nr 8 światowego rankingu
WTA na moment rozgrywek) było dla mnie istotne z kilku powodów. Po pierwsze,
pierwszy raz w życiu widziałem mecze tenisa na żywo. Od kilku lat śledzę
rozgrywki WTA, ale zawsze tylko wirtualnie. Po drugie, pierwszy raz miałem
okazję uczestniczyć w dużym wydarzeniu sportowym na arenie nowej generacji. Przy
okazji Euro2012 w Polsce powstało kilka nowoczesnych obiektów, które świetnie
sprawdzają się jako miejsca dla wydarzeń sportowych, kulturalnych, religijnych,
tylko że ja z nich nie korzystam. Nie lubię tłumów, nie chodzę na koncerty, nie
fascynują mnie sporty drużynowe. Chociaż Stadion Narodowy w Warszawie stał się
ważną atrakcją turystyczną, nigdy nie byłem nawet na jego błoniach. Po trzecie,
nie pojechałem tam sam. Po serii planowanych i odwoływanych z powodów zdrowotnych
wyjazdów, tym razem towarzyszył mi M. W sumie to gdyby nie on, wyjazd by się
tak miło nie udał. Po czwarte, ja naprawdę lubię Kraków. Nie jest to miasto, w
którym mógłbym mieszkać i pracować, ale jako cel weekendowych wyjazdów raz na
kilka miesięcy sprawdza się wyśmienicie. Po piąte i najważniejsze, widziałem na
żywo Agnieszkę Radwańską. Przy całym szacunku do Sharapovej i pozostałych
Polek, Rosjanek i trenerów, to właśnie Aga była moim punktem wyjazdu nr 1. Nie ukrywam,
że spodziewałem się ze swojej strony dość emocjonalnej reakcji. O ile nastawiałem się na sromotną porażkę
Polek, o tyle oczekiwałem walki i magii ze strony swojej idolki i jej
koleżanek. Czego się dowiedziałem? Że miny, humory, nerwy, zachowania, które
zdaniem „ekspertów” uziemiają Agnieszkę to prawda. Mamy tyle wspólnego!
Samo wydarzenie zrobiło na mnie w
ostatecznym rozrachunku pozytywne wrażenie. Problemów spodziewałem się na już
na etapie dotarcia do Tauron Areny. Asekuracyjnie przyjechaliśmy wcześniej
(tramwajem), znaleźliśmy nasze wejście, nasz sektor i miła niespodzianka:
praktycznie bez kolejek, szybka kontrola ochrony, kontrola biletu, dobrze
oznaczona droga do sektora, szatnia przypisana do konkretnych sektorów i po
kilku minutach już byliśmy gotowi do widowiska. Wszystko zaczęło się punkt 12,
a ok. 12:07 zawodniczki już grały, nie było witania sponsorów i prezydentów,
były hymny, prezentacja zawodniczek, sędziów (w zasadzie sędzin), przypomnienie
zasad turnieju i kibicowania, rozgrzewka i gra. Media podają, że było 15
tysięcy osób, bilety wyprzedano na długo
przed imprezą. W praktyce było bardzo dużo pustych miejsc. Podejrzewamy, że
firmy sponsorujące otrzymały pule biletów, które zostały rozdane pracowników, a Ci nie
przyszli. Największy tłum był w niedzielę rano na perle w koronie całego meczu
Polska-Rosja, czyli pojedynku Radwańskiej z Sharapovą, ale poza tym zwłaszcza
dolne sektory świeciły pustkami. Kibice zachowywali się bardzo grzecznie, może
ze dwa razy pojawiły się oklaski przy błędnym serwisie Rosjanek, ale wszyscy
słuchali się śmiesznie mówiącej po polsku sędziującej najpierw Norweżki, a
potem Brytyjki. Dla mnie mecz tenisa okazał się po pierwsze dość nudny, a po
drugie trudny do śledzenia. W TV jest on już jakoś zmontowany i łatwiej skupić
się na piłce, poruszających się zawodniczkach, pięknych pozach, odbiciach. W pierwszym
meczu Radwańskiej były może 3 zapierające dech momenty, gdy pięknie zdobyty
punkt czy obroniona piłka wywołała „wow” na całej hali.
Czymś niesamowicie psującym całe
wrażenie były nieogarniające dzieci do piłek. Chyba nikt im nie wytłumaczył, na
czym polega dokładnie ich zadanie i biedne nie ogarniały, co komentowały pod
nosem zawodniczki i wykrzykiwali kibice. Kulminacyjny był moment, gdy Radwańska
podeszła i wyrwała dziecku piłki z ręki przy swoim serwisie, bo to najzwyczajniej
nie ogarnęło, że ma jej je akurat wtedy podać…
Jednym głosem Polki i Rosjanki
podkreślały wspaniały doping. Mam wrażenie, że o ile poniósł on Rosjanki – nie ukrywajmy,
że Sharapova może mieć więcej fanów w Polsce niż Radwańska – Polkom przeszkadzał.
Tam im zależało, by przed swoimi i na swoim podwórku wygrać, że ugrały w
stresie tylko jednego seta i przegrały cały mecz 0:4. Następna okazja dla mnie do
przekonania się na żywo, czy forma Radwańskiej wróci, już w kwietniu w Katowicach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz