Blo, które przez większą część
2014 roku pozostawało martwe, 31 grudnia 2014 skończyło 3 lata. Przyczyna
nieblowania jest prosta – brak potrzeby. Nie raz już tutaj wspominałem, że to
co chciałem i co mnie bolało, już do Internetu wykrzyczałem, a blo jako takie straciło swoją
pierwotną funkcję. Nie jest też tak, że o nim zapomniałem lub że o nim wcale
nie myślę. Po pierwsze czuję więź trochę jak z własnym dziełem/dzieckiem. To reprezentacja moich myśli, pomysłów, odczuć,
zdolności publicystycznych, coś co dzięki mnie wisi w sieci i w pewnym sensie
już zawsze tam będzie. Po drugie, blo postrzegam
też jako warsztat literacki, zawsze chciałem pisać lekko i w sposób, który
byłby zrozumiały dla każdego. Sam obserwowałem ewolucję swojego opornego stylu
z czasów szkoły i chyba coś zmienić na korzyść mi się udało, bo… po trzecie, blo od początku
miało bardzo pozytywny feedback. Skłamałbym, gdybym twierdził, że komentarze
(częściej ustne i osobiste niż pisane tu) i statystki odwiedzin są dla mnie nieistotne. Jedne i drugie napędzają
produkcję wpisów, poprawiają humor i są dowodami, że moje krzyki ktoś odbiera.
Urodzinowy wpis na blo to już
tradycyjnie (można mówić o tradycji, gdy to trzeci raz?) podsumowanie
mijającego roku. Z oceną 2014 długo zwlekałem. Przyczyn jest kilka, ale
wszystkie prowadzą do dwóch słów: nie wiem. Zupełnie nie umiem przyznać, czy to
był rok dobry, czy zły, czy lepszy od 2013, czy też gorszy, czy na równi z 2008, a
może to totalna porażka niewarta blo. Powstrzymując się od jednoznacznych sądów
mogę wskazać kilka istotniejszych chwil, które za naście lat będę kojarzył: „a
no tak, to było w 2014”. Przede wszystkim – wyższe wykształcenie. Po 8 latach
mieszkania w Warszawie, udało mi się zrealizować pierwotny cel przyjazdu ze
Szczecina. Zrobiłem licencjat z socjologii na UW broniąc pracy dyplomowej o
porównaniu Agnieszki Radwańskiej do przedsiębiorstwa. Idąc dalej – rozstałem się
z nią, a potem wróciłem na siłownię. Po roku ćwiczenia uznałem, że to zabawa
nie dla mnie. Efekt prawie żaden, zmęczenie ponad normę, wrażenie że zajeżdżam
sam siebie. Po kilku miesiącach, z małym falstartem na chorobowy grudzień,
wróciłem do Pure. Brakowało mi przede wszystkim pozytywnej energii i tego
poczucia, że jednak coś ze sobą robię. Przy jednoczesnym odebraniu przez
pracodawcę karty Multisport, siłownia będzie musiała przejąć po basenie funkcję
podstawowego dostawcy endorfin. Udało mi się też kilka wyjazdów: Berlin, Szczecin,
Poznań, Kraków, Wrocław, Olsztyn, Elbląg. Do skutku nie doszły za to Berlin (drugi raz) i
Wilno, a to głównie z powodów zdrowotnych, bo właśnie to zdrowie stawia
największy znak zapytania nad oceną minionego roku. Chorowałem sporo, nawet jak
na mnie. Chorowali też moi bliscy. A skoro o bliskich mowa, to w 2014 pobiłem
rekord życiowy w byciu w relacji. Trwa to już ponad 5 miesięcy i muszę
przyznać, że dawno z nikim się tak nie śmiałem, tak dobrze nie czułem i nie
chciałem, by trwało jak najdłużej.
W 2014 zostałem wujem, do życia
wróciła podrasowana Sailor Moon, a przez „moje” mieszkanie przewinęło się z
bardzo różnym skutkiem 5 (słownie: pięciu) różnych
współlokatorów/współlokatorem.
Prócz zdrowia, dużym minusem dla 2014
jest to, że utknąłem w pracy. Już ponad 2 lata robię coś, czego robić nie chcę.
Brakuje mi chyba mocy, by to zmienić plus nie do końca wiem, na co zmienić bym
to chciał. Idę o zakład, że połowa moich problemów zdrowotnych ma podłoże
psychosomatyczne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz